Każda taka sytuacja zmusza trenerów do podejmowania decyzji, o jakich wcześniej nie myśleli. Zdarzało się więc, że wielkie drużyny rodziły się dopiero na turniejach. W takich okolicznościach powstała nawet najlepsza reprezentacja mistrzostw świata 1958 (i paru następnych lat) – Brazylia. Przecież Pele i Garrincha zaczynali tamten turniej jako rezerwowi, a po paru dniach stali się gwiazdami.
Geoff Hurst być może w ogóle nie wystąpiłby w finale mistrzostw świata w Anglii (1966), a więc nie strzeliłby trzech bramek, gdyby Jimmy Greaves był zdrowy.
Wielki holenderski trener Rinus Michels 20 lat temu, na Euro w Niemczech, nie widział Marco van Bastena w pierwszej jedenastce Holandii. Wolał Johny'ego Bosmana, o którym dziś pamiętają nieliczni. W drugim meczu turnieju van Basten wbił jednak trzy gole Anglikom, został bohaterem wygranego przez Holandię turnieju, a potem zdobywał sławę w Milanie.
Pewnie każda reprezentacja ma w swojej historii takie przypadki. Polska też. Mundial w roku 1982 Polacy rozpoczęli słabiutko. 0:0 z Włochami i Kamerunem, 0:0 do przerwy z Peru, a potem coś zaskoczyło i zaczął się marsz do trzeciego miejsca. Wszystko zaczęło się od kontuzji Andrzeja Iwana w drugim meczu. Antoni Piechniczek nie miał wyjścia. Przesunął do ataku Zbigniewa Bońka, a na jego miejsce w pomocy wystawił rezerwowego Janusza Kupcewicza. Jako napastnik Boniek strzelił Belgii trzy bramki, a Polska zdobyła brązowy medal.
Z Żurawskim Polska grała schematycznie, on sam coraz częściej zawodził, ale Beenhakker był wobec niego fair, powoływał go także, kiedy piłkarz nie miał miejsca w Celticu, i obdarzał nawet opaską kapitana (co nie dla wszystkich jego kolegów było zrozumiałe). Teraz trener ma rozwiązane ręce. Rogera przynajmniej nikt nie zna, a gorzej od Żurawskiego nie zagra.