Najpierw emocje związane z awansem naszej reprezentacji, potem honory dla Leo Beenhakkera, obywatelstwo polskie dla brazylijskiego piłkarza średniej klasy, dyskusje na temat tego, która telewizja pokaże turniej i dlaczego nie jest to TVP.
Potem okazało się, że emocje kibiców jak zwykle skończyły się na eliminacjach, z zaszczytami dla holenderskiego trenera nieco się pośpieszono, a nawet średniej klasy Brazylijczyk jest lepszy od najlepszych Polaków.
Turniej trwający od 7 czerwca został skomponowany niczym dzieła klasyków wiedeńskich. Szybkie allegro na początku (Holandia – Włochy 3:0), wolne andante, kiedy ostatnie mecze w fazie grupowej niewiele znaczyły, scherzo w fazie pucharowej (chociaż rzuty karne żartami nie były). Finał to już allegro con brio, a nawet con fuoco. Szybko, z ogniem, przy owacjach kibiców na stadionie i milionach ludzi podskakujących przed telewizorami.
Królewska para hiszpańska i kanclerz Niemiec z połową rządu w loży honorowej (nie tylko na tym meczu) to przejaw ich osobistych upodobań, ale i sygnał, czym dzisiaj jest piłka nożna, jaki wpływ na społeczne nastroje może mieć zwycięstwo lub porażka narodowej reprezentacji.
Wiedeń i bez futbolowego pretekstu jest metropolią z widocznym gołym okiem bogactwem i niezwykłym urokiem. W ten weekend stał się najważniejszym miejscem na mapie Europy.