Gdy Schumacher wygrywał w 2006 roku Tour de Pologne, pisaliśmy o nim „Kanibal z Erfurtu”. – Wygrywa, gdy tylko nadarzy się okazja – mówił o kolarzu masażysta grupy Gerolsteiner. Schumacher był wówczas najszybszy na dwóch ostatnich etapach w Karpaczu, pokonując o 18 sekund drugiego w klasyfikacji końcowej Australijczyka Cadela Evansa, jednego z faworytów tegorocznego Tour de France.
We wtorek 27-letni Niemiec, brązowy medalista ostatnich mistrzostw świata, pożarł wszystkich faworytów, na czele z tym największym – Fabianem Cancellarą, dwukrotnym mistrzem świata (2006, 2007) w jeździe na czas. Szwajcarowi nie pomógł odwrócony na szczęście numer 13 na plecach, stracił do zwycięzcy aż 33 sekundy i został wyprzedzony jeszcze przez trzech rywali.
Z faworytów do końcowego zwycięstwa słabsze czasy uzyskali niedawny lider Hiszpan Alejandro Valverde – 23. rezultat (1.34 min straty) i Włoch Damiano Cunego – 17. (1.26).
Hierarchia ustalona po pierwszym z dwóch etapów jazdy na czas jest mocno prowizoryczna, o co zresztą chodziło organizatorom. Na niespełna 30-kilometrowej trasie, o 20 km krótszej od normalnego dystansu dla zawodowców, trudno wypracować poważniejsze różnice. – Nie chcieliśmy, by już po tym etapie któryś z kolarzy uzyskał 3 minuty przewagi i blokował wszystko aż do mety w Paryżu – mówi dyrektor wyścigu Jean-Francois Pescheux. Dziś płaski 232-kilometrowy etap z Cholet do Chateauroux, najdłuższy w wyścigu.
4. C. Evans Australia, Silence Lotto) 27; 5. F. Cancellara (Szwajcaria, CSC) 33; 6. D. Mienszow (Rosja, Rabobank) 34; ...120. S. Szmyd (Polska, Lampre) 3.42.