Reklama

Zielone opium dla bogatych

Jeżeli jeden procent 1,3-miliardowej populacji zainteresuje się twoim produktem, wygrałeś. Dlatego Zachód stara się zaszczepić Chińczykom swoje dyscypliny sportowe

Publikacja: 16.07.2008 01:49

Zielone opium dla bogatych

Foto: AP

Trenerem olimpijskiej reprezentacji Chin w baseballu jest Jim Lefebvre, były zawodnik, a później menedżer w klubach amerykańskiej Major League Baseball. I to właśnie MLB od pięciu lat opłaca jego, sztab szkoleniowy oraz podróże chińskich baseballistów na obozy w USA.

Koszty to tylko ułamek z dziesiątek milionów dolarów zainwestowanych przez amerykańską ligę zawodową w dzieło odbudowy baseballu, który po zakazie wydanym w latach 60. XX wieku przez Mao Tse-tunga nie zdołał się do tej pory odrodzić w Chinach.

Lefebvre zdaje sobie sprawę, że to daleka droga. Chińscy baseballiści zakwalifikowali się do turnieju olimpijskiego tylko dzięki przywilejowi przysługującemu gospodarzom. – Nie zamierzamy walczyć o złoto olimpijskie w Pekinie. Chcemy zagrać, jak należy, i nie narobić wstydu – wyjaśnia amerykański trener. I obrazowo tłumaczy swoim zawodnikom – ledwie rozumiejącym po angielsku – w którym momencie trzeba uderzyć piłkę, żeby dorobić się w Stanach rolls-royce’a z szoferem, a w którym na uderzenie jest już za późno, więc w MLB można by liczyć na zarobki co najwyżej na poziomie chevroleta. Pośrodku jest cadillac.

Trudno będzie też dlatego, że po 2008 roku baseball wypadnie z programu olimpijskiego, więc władze Chin nie będą zainteresowane wspieraniem dyscypliny. Już teraz jest ciężko – podczas gdy reprezentanci wielu innych sportów mają do dyspozycji supernowoczesne obiekty, baseballiści trenują na szkolnym boisku oddalonym o parę kilometrów marszu od ich kwater. Piłki są zużyte i podziurawione. W siłowni urządzenia z lat 70. Dwa razy w roku Amerykanie zabierają więc drużynę do baseballowego nieba – jak Chińczycy nazywają obiekty MLB.

Tam trenują, rozgrywają sparingi, walczą z amerykańskimi drużynami uniwersyteckimi. I mówią, że kochają baseball, bo to gra zespołowa, w której każdy znajdzie dla siebie miejsce. – Teraz to nasze życie. Baseball jest w nas – mówi Liu Guangbiao, jeden z reprezentantów na pekińskie igrzyska.

Reklama
Reklama

Wiadomo, że w najbliższym czasie Chińczycy nie staną się baseballową potęgą. Ale skoro w latach 90. udało się rozruszać chińską koszykówkę na tyle, że dziś grają tam dwie zawodowe ligi CBA (Chinese Basketball Association) i jej zaplecze CBL (Chinese Basketball League), a Chińczycy – z Yao Mingiem na czele – występują w NBA, baseball nie jest bez szans.

O tym, że dyscypliny nieolimpijskie także mają w Chinach ogromne pole do popisu, przekonuje przykład golfa. Grywał w niego ostatni cesarz Pu Yi – lekcji udzielał mu angielski korepetytor. Z takimi referencjami dyscyplina nie miała szans aż do odwilży. Pierwsze pole – głównie dla obcokrajowców – wybudowano w 1984 roku, pierwszy zawodowy turniej odbył się w 1995 roku. Dziś golfa nazywa się w Chinach zielonym opium, liczba pól zbliża się do 400 (kolejnych 100 zostanie otwartych w ciągu najbliższych dwóch – trzech lat), a liczbę grających szacuje się na milion.

W tym roku w ramach profesjonalnego cyklu Asian Tour w Państwie Środka zostanie rozegranych sześć dużych turniejów – pula nagród w najdroższym z nich sięga 2,3 mln dolarów. Golfiści z Chin nie liczą się jeszcze w klasyfikacji Asian Tour, jednak nie to jest najważniejsze. Ważne jest to, co mówią chińscy biznesmeni – że już znudziły im się karaoke i masaże. Teraz, kiedy chcą porozmawiać o interesach, idą na rundę golfa. To oni płacą po 60 dolarów USA za przejście 18-dołkowego pola i to m.in. za ich przyczyną rosną światowe ceny tytanu używanego przy produkcji kijów.

Dwie trzecie zamożnych Chińczyków grywa w golfa z różną częstotliwością, a liczbę najlepszych klientów – takich, którzy mogą pozwolić sobie na członkostwo w prywatnym klubie – szacuje się na pół miliona. Wygląda więc na to, że coraz więcej z 30 milionów kijów do golfa produkowanych co roku w Chinach będzie zostawać na lokalnym rynku – jego wzrost ocenia się aż na 25 procent w skali roku.

Ten wzrost będzie jeszcze szybszy, gdy Chińczycy dorobią się światowej gwiazdy. Takiej, jaką ma już snooker. Ocenia się, że w chwili, kiedy 21-letni Ding Junhui jest o krok od czołowej dziesiątki rankingu światowej federacji, snooker jest w Chinach drugim, po koszykówce, najchętniej oglądanym sportem (mecze w pekińskim turnieju China Open oglądało nawet 110 mln widzów). Wcześniej szlak przetarł Marco Fu – obecnie 14. w światowej klasyfikacji – jednak urodzony w Hongkongu i wychowany w Kanadzie nie miał takiej medialnej siły jak dorastający na kontynencie Ding Junhui. W 300 klubach snookerowych grywa dziś 50 milionów obywateli Chin.

Sześciokrotny mistrz świata Steve Davis prorokuje, że wkrótce w turniejach rankingowych będzie grać co najmniej czwórka Chińczyków, bo w ślady Ding Junhuia idą kolejni – już widać ich w eliminacjach najważniejszych imprez. Chiny mają dwa liczące się turnieje – rozgrywany od 1999 roku China Open i wprowadzony w ubiegłym sezonie Shanghai Masters. Kolejnym krokiem może być chyba tylko – niewyobrażalna dziś – organizacja mistrzostw świata. Od 1977 roku ich gospodarzem jest Sheffield, jednak dotychczasowa umowa World Snooker z Crucible Theatre – miejscem, gdzie toczą się rozgrywki – kończy się za dwa lata.

Reklama
Reklama

To, co w snookerze ma dopiero nadejść, w tenisie jest już codziennością. W 2002 roku podsumowujący sezon ATP turniej Masters Cup po raz pierwszy rozegrano w Szanghaju. W 2005 roku najlepsi na świecie wrócili do Chin – w tym roku Szanghaj będzie gościć ich po raz czwarty z rzędu i ostatni przed przeprowadzką do Londynu. Regularne turnieje ATP i WTA w Pekinie, a nawet rozgrywany od czterech lat turniej WTA w Guangzhou, nikogo już nie dziwią. Coraz mniej dziwią też sukcesy chińskich tenisistek – do tej pory w deblu (dwa wygrane turnieje wielkoszlemowe i złoty medal olimpijski w Atenach). Jednak tegoroczny Wimbledon zmienił ten obraz – Zheng Jie po raz pierwszy wprowadziła Chiny do półfinału gry pojedynczej. A to oznacza, że do 10 milionów Chińczyków na korcie wkrótce dołączą następni.?

Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
warszawa
Ośrodek Nowa Skra w pigułce. Miasto odpowiada na pytania dotyczące inwestycji
Sport
Liga Mistrzów. Barcelona – PSG: obrońcy trofeum wygrali rzutem na taśmę
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama