Chińska potęga

Główny twórca ceremonii, chiński reżyser Zhang Yimou, stworzył atrakcyjne widowisko, które nie zrażało zachodniego widza ideologiczną nachalnością

Publikacja: 09.08.2008 04:20

Chińska potęga

Foto: AP

Od pierwszych minut uroczystości, która zaczęła się o ósmej ósmego dnia, ośmego miesiąca 2008 roku (ósemka to dla Chińczyków szczęśliwa liczba) widzowie w Ptasim Gnieździe zobaczyli spektakl pełen odniesień do tradycyjnej chińskiej kultury i odwołań do lepszej przyszłości. Nie ma chińskiego święta bez fajerwerków i bez bębnów. Dlatego zaczęło się od sztucznych ogni i dwóch tysięcy ośmiu mężczyzn w stylizowanych strojach, którzy jak jeden mąż wybijali rytm na wielkich podświetlanych bębnach.

Jeśli ktoś spodziewał się nachalnej propagandy sukcesu lub ideologicznych manifestacji, to musiał nie znać twórczości Zhanga Yimou i chińskiej rzeczywistości.

Owszem, wysoko nad płytą stadionu pojawiło się w pewnym momencie dwóch fruwających kosmonautów – władza bardzo dumna jest ze swego programu podboju kosmosu. Owszem, pojawiły się zespoły folklorystyczne różnych mniejszości narodowych (w tym z Tybetu i Xinjiangu), które jak zwykle przy tego rodzaju okazjach demonstrowały swą radość z przynależności do ChRL. Ale poza tym było dużo Konfucjusza, była celebracja chińskich znaków i wynalezionego przez Chińczyków papieru, była chińska opera i tai chi. Była opowieść o Jedwabnym Szlaku, który przez wieki łączył Państwo Środka ze światem zewnętrznym i o admirale Zheng He, który w XV wieku prowadził serię pokojowych wypraw od Azji Południowo-Wschodniej po Afrykę.

Spektakl wyrażał chińską dumę i spełniał potrzeby propagandy

Zhang Yimou stworzył atrakcyjny dla oka spektakl, który nie zrażał zachodniego widza ideologiczną nachalnością, a zarazem wyrażał chińską dumę i spełniał potrzeby oficjalnej propagandy.

Polityka na dobre pojawiła się dopiero później, podczas przemarszu reprezentacji. Gdy jako ostatnia na płytę stadionu wyszła reprezentacja Chin, na ekranach pokazano trybunę honorową, na której w jednym rzędzie siedzieli wszyscy członkowie stałego komitetu politbiura ubrani w jednakowe czarne garnitury.

Na trybunach zasiadły też delegacje z 90 państw, m.in. prezydenci USA i Francji George W. Bush i Nicolas Sarkozy, ale i uważani przez demokratyczny świat za dyktatorów przywódcy Białorusi Aleksander Łukaszenko i Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew.

Gdy nad stadionem zapłonął olimpijski znicz, realizator długo pokazywał rozradowaną twarz Hu Jintao. A potem skończyło się tak, jak się zaczęło: od niesamowitego pokazu sztucznych ogni, które w końcu także wymyślili Chińczycy.

Od pierwszych minut uroczystości, która zaczęła się o ósmej ósmego dnia, ośmego miesiąca 2008 roku (ósemka to dla Chińczyków szczęśliwa liczba) widzowie w Ptasim Gnieździe zobaczyli spektakl pełen odniesień do tradycyjnej chińskiej kultury i odwołań do lepszej przyszłości. Nie ma chińskiego święta bez fajerwerków i bez bębnów. Dlatego zaczęło się od sztucznych ogni i dwóch tysięcy ośmiu mężczyzn w stylizowanych strojach, którzy jak jeden mąż wybijali rytm na wielkich podświetlanych bębnach.

Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?