Leo Beenhakker z nieznanych powodów wystawił na pozycji bocznego obrońcy pozbawionego wyobraźni Grzegorza Bronowickiego, na którym sława Portugalczyka nie robiła najmniejszego wrażenia. Gdyby Polak tę wyobraźnię miał, to by się bał.
I co Cristiano Ronaldo zatrzymywał piłkę przy nodze, szykując się do jakiejś sztuczki, powodującej zwykle depresję obrońców, to mu Bronowicki piłkę wybijał. Kiedy Portugalczyk, zaskoczony brakiem rozumienia reguł gry przez Bronowickiego przenosił się na drugie skrzydło, czekał tam na niego Pavarotti defensywy - Paweł Golański. I sytuacja się powtarzała.
Kiedyś na mecz z Legią przyjechał do Warszawy Inter z najlepszym wówczas piłkarzem Europy Karlem - Heinzem Rummenigge. Pilnował go Dariusz Wdowczyk, a robił to tak skutecznie i czysto, że trener Giovanni Trapattoni musiał w drugiej połowie zdjąć załamanego Niemca z boiska.
Był też w Legii obrońca Arkadiusz Gmur, przy którym Grzegorz Bronowicki to wirtuoz techniki z Copacabany. Jego siła polegała głównie na tym, że każdy polski napastnik dbający o nogi wolał nie zapuszczać się na tę stronę boiska, gdzie grał Gmur. Można było bowiem uciec przed walcem drogowym, ratrakiem i rottweilerem, ale przed Gmurem - nigdy, a spotkanie zwykle wiązało się z wizytą u chirurga.
Latem 1992 roku trener Andrzej Strejlau włączył Gmura do reprezentacji udającej się do Ameryki Środkowej. W jednym z meczów przyszło piłkarzowi Legii pilnować gwiazdę reprezentacji Kolumbii, a potem m.in. Newcastle i Parmy - Faustino Asprillę. W drugiej minucie sędzia ukarał Gmura żółtą kartką, ale potem Kolumbijczyk już do końca spotkania nie kopnął piłki.