[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/05/20/pilkarz-kopany/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Będąc wyznawcą tenisa, kolarstwa i wyścigów konnych, patrzę na piłkę nożną z dystansu i zwracam uwagę wyłącznie na kwestie zasadnicze. Jedną z nich jest postępujące lekceważenie, niekiedy wręcz pogarda, w traktowaniu polskich piłkarzy przez media. Te same media, które z futbolu żyją i które poświęcają mu większość czasu antenowego i miejsca na łamach. Przejawem owego lekceważenia jest właśnie próba ustalania z wysokości redaktorskiego piedestału, ile ligowy piłkarz powinien zarabiać. Nikomu jakoś nie przyszło do głowy, by publicznie rozprawiać na temat gaży marnych aktorów serialowych, wokalistów z bożej łaski czy ułomnych dziennikarzy, natomiast kiepscy futboliści zostali najwidoczniej uznani za obywateli drugiej kategorii.

Polskiego piłkarza można wdeptać w ziemię, tak jak to zrobiła „Gazeta Wyborcza” z Mariuszem Jopem, który w przedostatniej kolejce rozgrywek strzelił samobójczego gola i pozbawił Wisłę Kraków szans na tytuł mistrzowski. Błąd, pech – jak zwał, tak zwał. To jednak jeszcze nie powód, by się z nieszczęśnika naigrawać i by go publicznie piętnować. Zwłaszcza że podobne potknięcia zdarzają się od czasu do czasu obrońcom dużo słynniejszym i znacznie lepiej opłacanym niż Mariusz Jop. Fakt, że Jopowi znacznie częściej, ale przecież właśnie dlatego gra on w polskiej lidze, a nie rosyjskiej, w której występował do niedawna.

Kopanie leżącego kłóci się z moim rozumieniem sportu. Krytyka, nawet najostrzejsza, jest oczywiście dopuszczalna, a nawet wskazana. Musi jednak czemuś służyć, mieć jakiś sens. Dziennikarz nie może się zamieniać w zawiedzionego kibica, nie powinien też starać się przypodobać sfrustrowanym fanom. To elementarz, ale chyba już przestarzały, tak jak ten autorstwa Mariana Falskiego, który wyszedł z użycia.