Traf chciał, że siedziałem w tym samym mniej więcej miejscu, z którego przed wielu laty oglądałem lekkoatletyczne spotkanie Polska – NRD. Tak, tak, na Legii odbywały się niegdyś zawody w biegach, skokach i rzutach.

Pamiętam, że pogoda była wtedy w Warszawie taka sama jak teraz: padało, wiał chłodny wiatr. Nasz wybitny długodystansowiec Kazimierz Zimny przegrał niespodziewanie z bratnimi Niemcami. Utkwiła mi w pamięci jego charakterystyczna sylwetka, z przekrzywioną na bok głową, i bezskuteczna pogoń na wirażu za oddalającym się Hansem Grodotzkim. Nic więcej nie pozostało mi w głowie z tego wydarzenia. Może jeszcze to, że rzutnie osuszano, zapalając w nich benzynę.

Natomiast na piłkarskich meczach siadałem zwykle na trybunie pod reklamą żyletek marki Polsilver. Miejsce to nie cieszyło się wtedy jeszcze złą sławą, jaką zyskało wiele lat później. Była to normalna trybuna, którą zajmowali młodzi ludzie z Powiśla, Czerniakowa, Sadyby i Wilanowa. Nie zawsze było nas stać na bilet, więc czasami, składając się po złotówce, korzystaliśmy z usług przewodnika, który przeprowadzał nas na stadion od strony basenu. Podstawowa trudność polegała na szybkim pokonaniu kilku wysokich płotów. Jedna z takich przepraw, chyba przed spotkaniem z Feyenoordem w Pucharze Europy, zakończyła się niepowodzeniem. Po kilkakrotnej wspinaczce wylądowaliśmy poza stadionem w pobliżu Kanału Piaseczyńskiego. – O jeden płot za daleko – powiedział przewodnik z filozoficznym spokojem. Poprowadził nas jeszcze raz, po czym zwrócił honorowo połowę swojej gaży.

Nawet się nie zastanawiałem, oglądając strzeleckie popisy piłkarzy Legii i Arsenalu, czy dziś dałoby się tak wejść na nowy stadion. Bo wiadomo, że nie. W czasach kamer, monitoringu, przepustek stadionowych i wszechobecnych ochroniarzy przewodnicy musieli wyginąć jak mamuty u schyłku plejstocenu. Tą jedną wizytą na Łazienkowskiej zaspokoiłem swoją ciekawość i teraz wiem, że wybudowany z prawdziwie światowym rozmachem stadion jest piękny i funkcjonalny. Ale już niestety nie mój bez żużlowej bieżni, drewnianych ławek, reklamy żyletek Polsilver i przewodnika, dzięki któremu za jedyne 50 groszy obejrzałem kiedyś mecz z Feyenoordem.