Legia nigdy nie miała sławnych wychowanków. Najlepszych piłkarzy ściągała z innych klubów w ramach służby wojskowej. Tak do Warszawy trafili Kazimierz Deyna, Robert Gadocha, Mirosław Okoński. Wszyscy urodzili się w różnych częściach kraju, a gdy przypomniało sobie o nich Ludowe Wojsko Polskie, stolica przywitała ich z otwartymi rękami.
Pomysł na stworzenie szkółki piłkarskiej zrodził się w głowach zawodników oraz Piotra Strejlaua, ówczesnego rzecznika prasowego Legii.
– W tej grupie byli Jacek Magiera, Tomasz Sokołowski i Maciej Murawski. Ja dołączyłem do przedsięwzięcia kilka miesięcy później. Bardzo pomógł Leszek Miklas, który był wtedy jeszcze dyrektorem klubu. Zaczynaliśmy od zera. Oprócz boiska bocznego nie mieliśmy właściwie żadnego zaplecza. Dzieciaki musiały przyjeżdżać z domu już przebrane – opowiada "Rz" dyrektor akademii Legii Jacek Mazurek. – Postęp jest ogromny. Teraz zajęcia odbywają się na boisku ze sztuczną nawierzchnią. Na nowym stadionie będziemy mieli wszystko, co potrzebne. Dążymy do tego, by wybudować własne obiekty.
Ośrodek z prawdziwego zdarzenia to na razie największy kłopot akademii. Brakuje kompleksu budynków, w których chłopcy mogliby jednocześnie mieszkać i trenować. – Problemem są tereny, a nie pieniądze. Szkoda, że nie zostały nam udostępnione obiekty Hutnika. Ciągle chyba pokutuje myślenie, że skorzystałaby na tym tylko Legia. Oczywiście, on by służył naszemu szkoleniu, ale przecież trenowałyby tam setki dzieciaków, według naszych planów około 800. W najmłodszych grupach moglibyśmy stworzyć po pięć, sześć drużyn.
Tak jest na Zachodzie, choć Mazurek podkreśla, że w Legii opierają się na własnym doświadczeniu i nie trzymają się ściśle jednego wzorca – z każdego biorą to, co najlepsze. – Trzeba patrzeć na nowe trendy i się dostosowywać. Współpracujemy z Niemiecko-Czeską Szkółką Piłkarską wspieraną przez Unię Europejską. Kiedy trenerem był Jan Urban, a dyrektorem Mirosław Trzeciak mieliśmy dostęp do tajemnic Osasuny.