Mija trzeci miesiąc walki o mistrzostwo Anglii, a 20-letni Portugalczyk Tiago Manuel Dias Correia biegał po boiskach Premiership tylko 11 minut: w spotkaniu z Sunderlandem na początku października.
Gdy latem przychodził do Manchesteru, zastanawiano się, czy sir Alex Ferguson nie zwariował. Brał kompletnie nieznanego chłopaka, nie oglądał go w żadnym sparingu, nawet na płytach DVD czy choćby – co nie dziwi już nikogo – filmach na YouTube. Kupował w pośpiechu, bo Carlos Queiroz sugerował, że taka okazja może się nie powtórzyć. Szkocki menedżer United uznał, że słowo byłego asystenta – stojącego m.in. za sprowadzeniem Cristiano Ronaldo – jest warte więcej niż 7,4 mln funtów (na początku roku Bebe mógł trafić do klubu za 125 tys. funtów). Jak sam przyznał, był to impuls, który kazał mu przyjąć pod swoje skrzydła jeszcze jednego napastnika, choć miał ich już siedmiu (Mame Biram Diouf i Danny Welbeck zostali później wypożyczeni).
Bebe (w języku portugalskim „dziecko” – przydomek zawdzięcza starszemu bratu) nigdy nie zetknął się z piłką na najwyższym poziomie. Poprzedni sezon spędził w trzecioligowej Estreli Amadora, klubie na skraju upadku. Jako jedyny dostawał pensje, nowe buty i koszulki. – To wyjątkowy zawodnik. Był naszym największym skarbem – opowiadał dziennikarzom Jorge Paixao, były trener Estreli, która nie potrafiła wyjść z kłopotów finansowych, stała się niewypłacalna i w lipcu oddała Bebe do Vitorii Guimaraes. Zdążył tam zagrać tylko w sparingach. Skauci nie pozostali obojętni na jego umiejętności (pięć goli w sześciu meczach), w kolejce ustawili się najwięksi – Manchester United i Real Madryt. Wybrał Anglię i treningi u boku Naniego i Andersona. Rodaków, którzy nie zrobili wprawdzie takiej kariery jak Cristiano Ronaldo, ale są ważnymi członkami zespołu.
– Sny o grze w wielkim klubie stały się rzeczywistością. Futbol może zmieniać życie – cieszył się Bebe po pierwszej wizycie na Old Trafford, stadionie nazywanym Teatrem Marzeń. Z dnia na dzień trafił do innego, lepszego świata. Gdzie o nic nie trzeba się martwić. Zwłaszcza gdy ma się takiego opiekuna jak Jorge Mendes, najbardziej wpływowy agent świata (jego klientami są niemal wszystkie portugalskie gwiazdy z Ronaldo na czele i sam Jose Mourinho), w plebiscycie sportowego dziennika „A Bola” uznany za Człowieka Roku 2009.
Bebe życie nie rozpieszczało. Wychował się na ulicy. Porzucony przez rodziców – imigrantów z Wysp Zielonego Przylądka, dorastał w sierocińcu, jeszcze w czerwcu mieszkał w Casa do Gaiato, domu dziecka na przedmieściach Lizbony. Tam się nauczył pisać i czytać, tam też poświęcił się swojej największej pasji: futbolowi. – Wielu naszych wychowanków wyrosło na porządnych ludzi. Zostali nauczycielami, prawnikami, biznesmenami, jeden nawet aktorem. Ale piłkarza jeszcze nie mieliśmy – przyznaje dyrektor ośrodka Jose Joao.