Słuchałem muzyki, oglądałem filmy, byle nie o sporcie, żeby nie zwariować. Żadnych gazet, komputera. Przeczytałem wówczas trzy książki: „Sztuka pokoju", „Sztuka wojny" i „Tao wojny". Nie chciałem wzbudzać emocji, żeby nie doprowadzić do wybuchu wulkanu. Mobilizowałem się rano, żeby wyjść do pracy, wracałem wypłukany i znowu ładowanie akumulatorów. Nie chciałem rezygnować, bo wiedziałem, że drużyna ma możliwości.
Ma pan problemy wychowawcze z piłkarzami?
Wiele. Ale u nas nic z szatni nie wyjdzie, a szatnię mamy zamykaną na czytnik linii papilarnych. Ediego przez tyle lat nikt nie odważył się posadzić na ławce. Kiedy to zrobiłem, obraził się i chciał kończyć karierę – on, symbol Kielc. Dziś jest zadowolony, bo wie, czego od niego wymagam. To samo Jacek Kiełb, który podobno przeze mnie zdecydował się na transfer do Lecha Poznań. Skoro tak, to chyba dobrze, prawda? Później przeczytałem wywiad z nim, w którym dziękował mi, że go gasiłem, jak sodóweczka do głowy uderzała.
Pokazał pan piłkarzom swoje zdjęcie z młodości? Mogliby się zdziwić.
Muszę pokazać, bo dostałem od żony album na 40. urodziny i zbieram podpisy. Miałem długie włosy, wychowałem się na ciężkiej muzyce. Metal, punk rock – to się liczyło. Starsi koledzy założyli zespół Azyl P, dzięki temu inne kapele przyjeżdżały do Szydłowca.