To był prezent na 31. urodziny. Tamim bin Hamad Al Thani postanowił wydać 70 milionów euro i kupić sobie jakiś klub w Europie, bo Lekwiwa – drużyna z prywatnej ligi szejków – przestała mu wystarczać. Al Thani, syn emira Kataru i potentat gazowniczy, ma znanych i potężnych przyjaciół. Jeden z nich, prezydent Francji Nicolas Sarkozy, namówił go na inwestycję w klub z Paryża.
Sarkozy to podobno fan Paris Saint-Germain, a taka fascynacja połączona jest z cierpieniem i pasmem upokorzeń. Klub ze stolicy Francji tylko dwa razy zdobywał mistrzostwo – ostatnie 17 lat temu. Powstał raptem w 1970 roku i kibiców dopiero musiał sobie wychować, a szło mu to średnio, bo na trybunie Boulogne usiedli biali nacjonaliści, a na Auteuil kolorowi z przedmieść. Drużyna co roku budowana na nowo nie odnosiła sukcesów, a kibice bili się między sobą nawet wtedy, gdy nie przyjeżdżali goście.
Jedyne, co wychodziło kolejnym właścicielom klubu, to szastanie pieniędzmi, w Paryżu grał Ronaldinho, Nicolas Anelka czy Jaj-Jay Okocha, a jedynym trofeum wywalczonym w Europie był Puchar Zdobywców Pucharów w 1996 roku. Stolica Francji na piłkarskiej mapie była białą plamą. W tym samym czasie Londyn miał trzech przedstawicieli nie tyle w Premiership, ile w Lidze Mistrzów.
Pieniądze Al Thaniego nie zostały wydane naraz i bez przemyślanego planu. Szejk zaufał profesjonalistom i zamiast szastać ofertami za Leo Messiego czy Cristiano Ronaldo, sprowadził szanowanego w Paryżu byłego zawodnika klubu Leonardo na posadę dyrektora sportowego.
Ten nauczony choćby przykładem Manchesteru City, postanowił drużynę zbudować, a nie tylko kupić drogie i niekoniecznie pasujące do siebie elementy. Leonardo bez żalu rozstał się z Interem Mediolan, gdzie był trenerem. PSG nagle przestało być papierowym tygrysem, a stało się jednym z kandydatów do mistrzostwa. Nie zmienia tego ostatnia niespodziewana porażka z Nancy.