W latach 70. pięć razy zdobywała mistrzostwo, dwukrotnie sięgała po puchar UEFA, ale ostatnio rytm jej życia wyznaczały spadki i awanse. Nie mogła znaleźć sobie miejsca: za słaba na pierwszą ligę, za silna na drugą. Rok temu utrzymała się dopiero dzięki wygranemu barażowi z VfL Bochum.
Ale to już przeszłość. Obecny sezon Borussia zaczęła od mocnego uderzenia. Zwycięstwo na Allianz Arenie z Bayernem uznano jeszcze za przypadek, który nie zdarzyłby się, gdyby nie nieporozumienie Manuela Neueura z Jerome'em Boatengiem. Ale kilka meczów później rywale lekceważyć Borussię przestali.
Bez szaleństw na rynku transferowym zbudowano zespół, który gra pięknie i skutecznie, dotarł do półfinału Pucharu Niemiec, a za chwilę będzie się witać z Ligą Mistrzów. Ma nawet szanse na bezpośredni awans, przed 32. kolejką do trzeciego w tabeli Schalke traci tylko punkt.
Nie byłoby tego sukcesu bez Luciena Favre'a. Były trener Łukasza Piszczka w Hercie Berlin wyciągnął Borussię z samego dna, choć wielu jego przyjście uznało za strzał w stopę. Cichy, inteligentny Szwajcar nie pasował przecież do roli strażaka, wielkiego motywatora, który ma wstrząsnąć piłkarzami trzy miesiące przed końcem sezonu. Dziś jest porównywany do Juergena Kloppa (tonuje nastroje po zwycięstwach, każe zawodnikom twardo stąpać po ziemi) i typowany na następcę Juppa Heynckesa w Bayernie.
Favre tchnął w drużynę życie, ale twarzą Borussii stał się Marco Reus. 23-latek to jeden z największych niemieckich talentów, w czerwcu zagra pewnie w mistrzostwach Europy. Latem przejdzie do Borussii Dortmund. Podpisał pięcioletni kontrakt, kosztował 17,5 mln euro. To najdroższy transfer mistrzów Niemiec od 2001 roku, wówczas za brazylijskiego napastnika Marcio Amoroso zapłacili równowartość 25 mln euro.