Trzeba nam uśmiechu

Aleksander Kwaśniewski, były prezydent RP, o Euro 2012 i dyplomacji

Aktualizacja: 28.05.2012 01:38 Publikacja: 28.05.2012 01:34

W jakim nastroju czeka pan na mistrzostwa? Wierzy pan w dobry wynik?



Aleksander Kwaśniewski:

A dlaczego nie? Trzeba zacząć dobrze z Grecją, a nie jest to drużyna, której nie moglibyśmy pokonać. Jestem pewny, że z Rosją rozegramy wielki mecz, a dwa zwycięstwa dadzą wyjście z grupy. Trochę wiary, panowie. Mamy drużynę przeciętną, ale kilku zawodników to „international level", jak mawiał Leo Beenhakker. W piłce tak się dzieje, że lepsi ciągną słabszych. Tak było z Grecją w roku 2004. Byłem wtedy z  wizytą w Lizbonie i oglądałem finał Portugalia – Grecja. Proszę sobie wyobrazić naszą oficjalną kolację z prezydentem kraju. Jeden wielki smutek.



A nie ma pan wrażenia, że trochę sobie psujemy nastrój święta, jakim ma być Euro?



Ja tego nie rozumiem. Podjęliśmy niezwykły wysiłek budowy stadionów, ośrodków przygotowawczych, dróg, ukończonych czy nie, ale coś się dzięki Euro zmienia. Jednak po pierwsze – nie czuć na ulicach atmosfery jednej z trzech największych imprez sportowych na świecie. A po drugie – czytam i słyszę tylko o tym, czego nie zdążyliśmy zrobić. Płyną też niepokojące sygnały o demonstracjach podczas mistrzostw. To jest bardzo ryzykowne, bo działa odstraszająco. Można popełnić ten sam błąd, jaki zrobiono przy okazji igrzysk olimpijskich w Atenach. Straszono wtedy atakami terrorystycznymi, co odwiodło setki tysięcy ludzi od przyjazdu. Ja zawsze mówiłem: jeśli chcesz igrzyska dobrze obejrzeć, to siedź w domu. To łatwe. Jeśli chcesz je przeżyć, to idź na stadion. To trudniejsze. Z mistrzostwami Europy jest podobnie. Warszawa w ogóle nie przypomina miasta, które za chwilę ma przyjąć setki tysięcy kibiców. Nawet kiedy patrzę na reakcję liderów Polski, mam wrażenie, że ta impreza jest osierocona. Nie widać gospodarza. Na końcu drogi może się okazać, że gospodarzem jest Michel Platini, co po części jest prawdziwe, ale i absurdalne. Bo chciałbym czuć i widzieć, że kiedy przyjeżdżam do Polski, uśmiechają się do mnie prezydent, premier, prezydenci miast, pani minister sportu, która ma śliczny uśmiech. Że wpadamy w ręce ludzi, którzy utożsamiają się z tą imprezą. Może to ruszy w ostatnich dniach. Jesteśmy przecież mistrzami finiszu.



Jak traktować apele o bojkot turnieju na Ukrainie?



Zawsze byłem przeciwny bojkotom tego rodzaju i mieszaniu polityki ze sportem. To jest niedobre dla polityki i tragiczne dla sportu. Bojkot igrzysk w Moskwie czy Los Angeles w realnej polityce niczego nie zmienił. Natomiast oczekiwałbym dużo więcej myślenia politycznego od ludzi decydujących o przyznawaniu największych imprez. Bo jeżeli my dziś mówimy o bojkocie hokejowych mistrzostw świata na Białorusi, to przecież przyznając te mistrzostwa, wiedzieliśmy, że Łukaszenko nie jest zbyt demokratycznym liderem. Przyznając igrzyska olimpijskie Pekinowi, zdawaliśmy sobie sprawę, że w Chinach łamie się prawa człowieka. Jeżeli będziemy mieli kłopoty z mundialem w Katarze, to też nie będę się dziwił. Jeśli chodzi o Euro 2012, to nie możemy mówić o bojkocie mistrzostw, ponieważ piłkarze przyjadą. Czy przyjadą politycy, tego nie wiem, ale jeśli nie, to będą tylko gesty polityczne. Dla Ukraińców nieprzyjazne, ale zrozumiałe dla kogoś, kto uważa, że na Ukrainie standardy demokratyczne nie są spełniane. Dla prezydenta Wiktora Janukowycza to jest problem, ale większy, będący porażką polityczną, stanowiła odmowa przyjazdu kilku prezydentów na spotkanie w Jałcie. To jest rzeczywiście bojkot. Nie jest łatwo podpowiedzieć, co w tej sytuacji zrobić, ponieważ Janukowycz stał się w dużej mierze ofiarą decyzji podjętych przez jego otoczenie. Ono na niego naciska, on nie może pokazać, że jest słabym liderem. Pamiętajmy, że w październiku będą na Ukrainie wybory. A Julia Tymoszenko została skazana zgodnie z ukraińską procedurą prawną. Nie można tego, ot tak, zmienić, musi być droga formalna. Światełkiem w tunelu jest fakt, że zaczęli ją leczyć niemieccy lekarze i jeśli oni oświadczyliby oficjalnie, że wymagane jest dalsze leczenie za granicą, to można by zrobić przerwę w odbywaniu kary i osłabić napięcia na czas Euro.

Z okazji Euro chyba pierwszy raz świat spojrzy na Polskę bez politycznego kontekstu, z powodu którego byliśmy do tej pory interesujący.

Oczywiście. Euro odbywa się w kraju, który nie sprawia kłopotów jak choćby Grecja. Mamy wzrost gospodarczy, spokojną sytuację polityczną, bo najbliższe wybory odbędą się w roku 2014. Z punktu widzenia infrastruktury politycznej z przyznaniem nam turnieju nie można było lepiej trafić. Pokażmy, że to jest wspólna sprawa. Pokażmy Polskę jako kraj gościnny, do którego warto wrócić, kiedy turniej się zakończy. Jeśli to się uda, będziemy zbierać profity przez wiele lat. Tak było po igrzyskach w każdym kraju.

Pan był na wielu igrzyskach olimpijskich i rozmaitych mistrzostwach jako prezydent Polski, a wcześniej minister sportu. Czy z głowami państw można porozmawiać o sporcie?

Poziom wiedzy bywa różny. Na meczu Korea – Polska w Pusan podczas MŚ 2002 siedziałem obok prezydenta Korei, który ewidentnie nie rozumiał, o co chodzi. Nie za bardzo się cieszył, kiedy bramki padały, a kiedy już się zorientował, że trzeba się cieszyć, to bardzo świętował bramkę ze spalonego i nie wiedział, dlaczego cieszyć się nie należy. A mnie nie wypadało dawać mu rad dotyczących przepisów. Ale nie ma się co śmiać, gdyby polskiego prezydenta posadzić na meczu bejsbolu czy krykieta, też by nie wiedział.

Bardzo wielu polityków angażuje się nie tylko w oglądanie sportu, ale też manipulowanie nim. Kiedyś, po spotkaniu Trójkąta Weimarskiego w Niemczech, kiedy już siedzieliśmy w autokarze wiozącym nas na lotnisko, kanclerz Helmut Kohl spierał się ostro z prezydentem Jakiem Chirakiem, kto powinien zostać szefem UEFA. Kohl był za utrzymaniem Lennarta Johanssona, a Chirac za Michelem Platinim. W pewnym momencie to już była rozmowa z obydwu stron dość stanowcza. Jak wiemy, wygrał Platini.

Czy polityk powinien utożsamiać się z kibicami?

Polityk ma obowiązek przeżywania tego, co przeżywa naród, bo inaczej będzie wyobcowany. I wyczuwa się, kto to robi w sposób naturalny, a kto się zmusza. Zobaczycie, jaki może powstać problem, jeśli w finale mistrzostw w Kijowie zagrają Niemcy z Hiszpanią i politycy staną się niewolnikami deklaracji o bojkocie. Bo okaże się, że naród to przeżywa i nie chce wyłączyć telewizora z powodu łamania standardów demokratycznych na Ukrainie. Politycy będą mieli dylemat. Iść z nurtem kibicowskim na mecz czy zostać z nurtem obrony praw człowieka w domu. A wybory się zbliżają. Nie wolno mieszać polityki i sportu. Ale radzę wszystkim politykom, aby uprawiali sport, bo to pomaga zrozumieć naturę człowieka.

We wrześniu obchodzić będziemy 40. rocznicę zdobycia przez Polskę złotego medalu olimpijskiego w piłce nożnej. O ile nam wiadomo, pan osobiście zaangażował się w uroczystości z tej okazji.

Tak, ponieważ nasze sukcesy zaczęły się właśnie na igrzyskach w Monachium. Od tamtej drużyny i Kazimierza Górskiego. Dla naszego pokolenia to jest bardzo ważne. Dla młodzieży to prehistoria, więc tym bardziej trzeba jej powiedzieć, jaką wagę dla Polski miały zwycięstwa reprezentacji Kazimierza Górskiego. Rocznica będzie też dobrym momentem, aby wrócić do walki o nadanie Stadionowi Narodowemu imienia Kazimierza Górskiego. Teraz mamy Euro, stadion przejęła UEFA, myślimy o turnieju, a we wrześniu będziemy wspominać złotych medalistów z igrzysk w Monachium i ich trenera, wielkiego patriotę, który powinien zostać patronem Stadionu Narodowego. Mało kto tak na to zapracował.

Kto o tym decyduje?

Decyzja jest w rękach rządu, bo stadion należy do państwa. Wiem o staraniach pozyskania sponsora, który za pieniądze da stadionowi nazwę komercyjną. Takie czasy, ale nie wydaje mi się, aby stało to w sprzeczności z ideą nadania stadionowi imienia Górskiego. Myślimy także, ja i członkowie Fundacji im. Kazimierza Górskiego, wśród których są byli piłkarze,  trenerzy, ludzie kultury, o przeprowadzeniu wśród kibiców zbiórki na pomnik trenera.

Gdzie miałby stanąć?

Obok stadionu. Może od strony ronda Waszyngtona. Jest tam szeroka aleja, prowadząca na trybuny. Chcielibyśmy, aby stała się Aleją Sławy polskich piłkarzy czy ludzi futbolu w ogóle. Taką aleję mają w Cetniewie sportowcy uprawiający różne dyscypliny. Stadion Narodowy powinien być nie tylko miejscem, gdzie reprezentacja rozgrywa swoje mecze, ale gdzie koncentruje się pamięć o najwybitniejszych osiągnięciach i postaciach polskiej piłki.

Czy pan czuje zrozumienie dla tej idei czy raczej opór?

Jest zrozumienie, ale problem polega właśnie na zderzeniu wartości i komercji. Wszyscy, którzy myślą o sporcie w duchu romantycznym, popierają pomysł. A świat komercji nadaje stadionom nazwy firm lub produktów. Nikt potocznie tych nazw nie używa, ale można je znaleźć na biletach, plakatach, oficjalnych drukach i o to sponsorom chodzi. Wiadomo, że idziemy na przykład na Legię, a nie na stadion, którego nazwa jest tam widoczna z daleka. Nie jestem z tego powodu szczęśliwy, ale już się z tym pogodziłem. Utrzymanie stadionu kosztuje, a to są łatwe pieniądze.

Zakładając, że ta akcja się powiedzie, czy sądzi pan, że to może mieć wpływ na bieżące zarządzanie Stadionu Narodowego? Czy imię Kazimierza Górskiego pomoże?

Wchodzimy na drogę, której do tej pory nie znaliśmy. To jest obiekt, który musi na siebie zarabiać. Do tej pory jedynym budynkiem w Polsce, wykorzystywanym przez cały rok na różne imprezy, był Pałac Kultury. Ma teatry, kina, Salę Kongresową, miejsce na biura, targi, uczelnie, wystawy. Ale stadion to nie to samo. Wystarczy zobaczyć, jak wykorzystuje się halę Bercy w Paryżu, Stade de France czy Wembley. Takie obiekty muszą żyć przez cały rok. Kiedyś zwiedzałem halę Bercy i usłyszałem wówczas, że aby zwróciły się koszty, w hali musi się coś dziać przez 250 dni w roku. Przekładając to na warunki polskie, żeby Stadion Narodowy na siebie zarobił, powinno się na nim odbyć około 30 imprez w roku. To są mecze, koncerty, konferencje, wydarzenia religijne. Trudne wyzwanie.

Ale Legia pokazuje, że to jest możliwe.

Tak, stadion Legii jest rzeczywiście dobrym przykładem. Bo to jest piękny stadion zbudowany na miarę, ze stałą liczbą widzów około 20 tysięcy na mecz. Jeśli to się utrzyma, będzie można mówić o renesansie zainteresowania, bo tyle ludzi przychodziło na mecze w dawnych czasach. Ale zwróćcie panowie uwagę na co innego. Warszawa to jest miasto, które nie lubi sportu. Nie stara się o imprezy sportowe. Nic się pod tym względem nie zmienia od wielu lat. Dawniej przynajmniej raz w roku był Wyścig Pokoju, bo kolarze musieli przejechać przez Warszawę. A teraz? Prawdziwe obiekty sportowe zaczęły powstawać dopiero ostatnio. Euro to jest pierwszy powrót wielkiego sportu do stolicy i trzeba z tego skorzystać. To miasto musi się ponownie zakochać w spor-cie. Widziałem badania, z których wynika, że piłką nożną w Polsce interesuje się ponad 60 procent ludzi. To więcej, niż chodzi głosować. To znaczy, że jest rynek i na oglądanie meczów, i na książki o sporcie, i na dobry wynik piłkarski, od czego zaczyna się zainteresowanie. Krótko mówiąc – na początek trzeba pokonać Grecję.

W jakim nastroju czeka pan na mistrzostwa? Wierzy pan w dobry wynik?

Aleksander Kwaśniewski:

Pozostało 99% artykułu
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni