Gdy na przerwie technicznej krzyczy na zawodników, nawet do najniższego w drużynie Krzysztofa Ignaczaka musi trochę zadzierać głowę. A co dopiero w sytuacji, gdy ma uwagi do wielkoludów jak Marcin Możdżonek albo Bartosz Kurek? Nie ma problemu i tak go wszyscy słuchają.
Mógłby się już dawno nabawić kompleksów, bo zawsze był niższy od kolegów w drużynie. 183 centymetry wzrostu wśród zwykłych ludzi daje powody do zadowolenia, ale wśród siatkarzy jest uznawane niemal za wadę wrodzoną. Mając taki wzrost, bardzo ciężko jest zostać siatkarzem.
Anastasiego z powodu wzrostu we Włoszech nazywali krasnalem i znaleźli mu jedyną, dostępną wtedy dla niego pozycję na boisku – rozgrywającego (przepisu o libero jeszcze nie było). Nie przejął się docinkami i przeciwnościami, tylko zaczął grać najlepiej, jak potrafi, żeby nikt nie musiał mu tego wzrostu wypominać.
Pościg za marzeniem
Zawsze lubił dowodzić, rozstawiać innych po kątach i wymyślać drogę, prowadzącą do zwycięstwa. Jako rozgrywający miał takie właśnie zadania. A tym, którzy chcieli się śmiać z jego wzrostu mógł odpowiedzieć, że przynajmniej ubrania kupuje w normalnym sklepie. Bo podobno jest pyskaty i kłótliwy albo, jak kto woli, ma swoje zdanie na każdy temat.
Jako rozgrywający zdobył z reprezentacją Włoch złote medale mistrzostw Europy i świata (1989, 1990) oraz wygrał Ligę Światową (1990). Zabrakło mu tylko triumfu w igrzyskach olimpijskich i od tego czasu Anastasi nieustannie to marzenie ściga. W wieku 34 lat zdecydował się zakończyć karierę i zostać trenerem. Musiał poczuć, że już niczego więcej nie osiągnie, a dla niego lepiej dać sobie spokój zawczasu, niż zadowalać się półśrodkami.