Niektórzy amerykańscy publicyści nazywają to nową zimną wojną. Choć to przesada, coś jest na rzeczy. Chiny postawiły na sport i kto myślał, że to tylko propaganda zakończona organizacją igrzysk w Pekinie, ten się mylił. Chińczycy idą dalej, wygrywają i, zdaje się, długo będą wygrywać.
Nie skończyli na medalowym zwycięstwie cztery lata temu, gdy celem było nie tylko pierwsze miejsce w tabeli medalowej, ale i setka medali (którą osiągnęli). Pracowali i pracują nad nowymi pokoleniami tych, którzy w basenach, halach i na stadionach każą światu oglądać czerwono-żółtą flagę na maszcie i słuchać hymnu, znanego jako „Marsz ochotników".
Idą Chińczycy i to jacy. Nowa twarz chińskiego sportu jest wciąż młoda i nieznana, jak buzia 16-letniej Ye Shiwen, pływaczki, która poprawiła o sekundę rekord świata na 400 m stylem zmiennym, płynąc ostatnie 50 m kraulem szybciej niż Ryan Lochte.
Zachodowi się to nie podoba, zachód już mówi, że to echo dawnych wyczynów pływaczek z byłej NRD. Atak jest mocny, odpowiedź spokojna. – Formułujecie podejrzenia, pokażcie dowody, fakty i daty. Nie używajcie własnych domysłów do nokautowania innych. To oznacza tylko brak szacunku – odpowiada Xu Qi, szef chińskiej ekipy pływackiej.
Linia obrony chińskich przewag jest skuteczna. Colin Moynihan, prezes Brytyjskiego Stowarzyszenia Olimpijskiego (BOA) nawołuje: – Badania wykazały, że są czyści. To koniec tej historii.