Niestety, zdarzało się. Ktoś nie walczył, ktoś palnął głupotę po porażce, ktoś uciekał od odpowiedzialności. Mam wrażenie, że część z olimpijczyków po prostu nie wiedziała, po co pojechała na igrzyska. Nawet po ich oczach było widać, że to nie są wojownicy. Oczywiście, nie każdy nim musi być. Tylko czy musi jechać na igrzyska?
Wysłaliśmy do Londynu 218 sportowców, z czego – lekko licząc – jakieś 150 prawdopodobieństw porażki. Prawdopodobieństw graniczących z pewnością.
I przez to zapamiętamy głównie to, że zbieraliśmy baty. Ale przed igrzyskami nie mieliśmy – my, czyli Zespół Wsparcia Klubu Polska i ministerstwo – wielu sojuszników, gdy wzywaliśmy do okrojenia ekipy. Dziennikarzom nasza rozdęta reprezentacja też zaczęła przeszkadzać dopiero, gdy zapachniało porażką. Przedstawicielom związków sportowych nawet się nie dziwię, lawirują pomiędzy ministerstwem dającym pieniądze, oczekiwaniami działaczy z terenu a zawodnikami, z których każdy widzi się na igrzyskach. Za to sportowców czasami nie rozumiem, przecież oni powinni dawać przykład. Nie chcę być źle zrozumiany. Mamy grupę wspaniałych zawodników. Mamy Tomasza Majewskiego, który narzeka, ale robi swoje, jeszcze stawia do pionu innych i broni złota. Ale jest też kilku takich, którzy odcinają kupony od sławy na żywca, na oczach wszystkich. Stawiają prezesów pod ścianą, wykorzystują do tego dziennikarzy.
Po nazwisku?
Nie, bo nie chodzi o piętnowanie, tylko o pokazanie zjawiska. Odnoszę czasami wrażenie, że niektórzy zawodnicy robią nam łaskę. Uważają, że ich bycie sportowcem to jest coś tak wyjątkowego, że daje im prawo do wszystkiego. Nie można im zwrócić uwagi, powiedzieć prawdy w oczy, bo się ocieramy o obrazę majestatu. Nie można niczego wymagać, bo to jest sport. I tak dalej. A przecież mówimy o pieniądzach publicznych. Jak ktoś je bierze na jakiś cel, to powinien się z zadania wywiązać. To jest wynagrodzenie za zobowiązanie do pracy. A nie prywatna przygoda pana Stasia czy Jasia. I skończmy też z podejściem, że coś się komuś należy za zasługi. Ile ja się tego ostatnio nasłuchałem. Bo ktoś 12 lat godnie reprezentował Polskę. Bo ktoś przywoził worki medali. No pięknie, ale przecież za te worki medali dostawał w swoim czasie nagrody. Przecież ma emeryturę olimpijską, to co jeszcze mamy dla niego zrobić? Właściwie to nawet nie jest emerytura, tylko świadczenie socjalne, emeryturę ci zawodnicy będą dostawali oddzielnie, jeśli ją sobie wypracują. Jak to przeliczyć przez lata życia, wychodzi potężna kwota.
I zdolność kredytową podnosi, aż miło. Dożywotnio.