Kiedy zaczęto o tym mówić i pisać, powiedziałem, że nie wyobrażam sobie, aby drużyna, z którą wspólnie zapracowaliśmy na tytuł mistrza i wicemistrza Polski, grała przeciw trenerowi. Nadal tak uważam. Ale w każdej drużynie są różnego rodzaju grupy interesów i Śląsk nie był wyjątkiem. Atmosfera zaczęła się psuć od wiosny, kiedy poszedłem na spotkanie z sekretarzem prezydenta miasta. W czasie tego spotkania zadzwonił do mnie pewien wrocławski dziennikarz. Nie mogąc rozmawiać, odłożyłem telefon, ale nie zorientowałem się, że go nie wyłączyłem.
Nagrała się więc moja rozmowa z sekretarzem, w czasie której dokonałem analizy końcówki ostatniego meczu z Widzewem i błędów kilku zawodników, co doprowadziło do utraty zwycięstwa w 94. minucie gry. Nie była to ucieczka od mojej odpowiedzialności za wyniki, jak to niektórzy zinterpretowali, tylko rzeczowa rozmowa z członkiem rady nadzorczej klubu, podczas której próbowałem wskazać powody mające wpływ na wyniki meczów.
To kto konkretnie ponosił za to winę?
Do tej rozmowy doszło po meczu z Widzewem, w Łodzi, zremisowanym 2:2. Sebastian Dudek miał pilnować zawodnika, który asystował przy zdobyciu bramki, ale jakby o tym zapomniał. Straciliśmy w głupi sposób dwa cenne punkty. Dziennikarz puścił tę rozmowę w Internecie, a potem ukazała się w prasie. Nieświadomy niczego poszedłem na trening, zawodnicy poprosili o rozmowę, obrażeni, że tak ich potraktowałem. Gdybym ja się obrażał o takie słowa, to już dawno bym nie pracował. O mnie gorsze rzeczy mówią.
Może jednak pan przesadził.
Nie wydaje mi się, biorąc pod uwagę, z kim i w jakich okolicznościach rozmawiałem. Jak by nie było, przeprosiłem ich wtedy, nie chcąc zaogniać sytuacji. Ale wówczas Dudek i Cristian Diaz powiedzieli, że nie widzą możliwości współpracy ze mną. Może pan to sobie wyobrazić? Diaz wprawdzie nie bardzo rozumiał, co mówimy, ale tłumaczył mu Marian Kelemen, który zna hiszpański. A czy on mu tłumaczył słowo w słowo, czy tylko sens, dodając coś od siebie, to już nie wiem.