Kończymy tegoroczną część eliminacji bez porażki, zremisować z Anglią bez Kuby Błaszczykowskiego – bezcenne. Kibice krzyknęli po meczu „Dziękujemy". Ale jest też niedosyt i sporo wątpliwości. Zostało wrażenie, że wyblakła i roztargniona Anglia prosiła się o karę, a Polacy jej nie wymierzyli.
Zremisowaliśmy z Anglikami pierwszy raz od 13 lat, ale to oni odjeżdżali ze stadionu z poczuciem, że wyrwali z meczu więcej, niż zasłużyli. Roy Hodgson przyznawał, że w drużynie zgrzytało, Joe Hart przepraszał, że nawet on zagrał niepewnie. Angielscy komentatorzy zgodnie piszą o szczęśliwym remisie i nijakiej grze. Polskich piłkarzy nie sposób ocenić tak jednoznacznie. Zdarzały się im i chwile wielkie, i złe. Gola straciliśmy tuż po świetnej okazji zmarnowanej przez Roberta Lewandowskiego, a wyrównaliśmy tuż po tym, jak mogło być 2:0 i po wszystkim, ale na szczęście Rooney nie trafił z bliska. Można wyliczać: Lewandowski był nieskuteczny, ale jednak świetny w samotnej walce z obrońcami, Kamil Grosicki z Łukaszem Piszczkiem sprawili, że Ashley Cole wyglądał momentami jak debiutant, ale obydwaj mieli też swój udział w bramce straconej. Nawet świetny w drugiej połowie Grzegorz Krychowiak, szybki, zdecydowany, pewny siebie, jakby w kadrze był od lat, miał przed przerwą straty, które mogły się skończyć źle. A już zupełnie nie wiadomo, co sądzić o Ludovicu Obraniaku. Widać wciąż, że między nim i Lewandowskim nie ma na boisku żadnej więzi, że Obraniak zwalnia grę, że mógł nam przegrać mecz, gdy niepotrzebnie zabrał piłkę podawaną do Krychowiaka, a potem ją stracił i Rooney miał wspomnianą wcześniej sytuację. Ale to Obraniak podawał przy golu, był bliski strzelenia bramki i wciąż nikt tak jak on nie potrafi w tej drużynie dośrodkować.
Co do jednego nie ma wątpliwości: zespół rośnie. Za kadencji Franciszka Smudy niestety kręcił się w kółko, a nowy trener ma lepszy plan i ma odwagę ryzykować. Znów, jak kiedyś za Leo Beenhakkera, można z ekstraklasy błyskawicznie przeskoczyć do kadry i jeszcze zagrać z Anglią jak Arkadiusz Milik. Znów mamy na ławce kogoś, kto panuje nad zmianami.
To był ostatni mecz za kadencji obecnych władz PZPN. Kadrowicze też dają do zrozumienia, że czekają na zmiany. Poprzednie wybory były wstępem do pogrzebu drużyny Beenhakkera, skłóconego z Grzegorzem Latą. Może najbliższe będą symbolem, że idzie nowe.