Emanuel Steward, ojciec chrzestny z Detroit

Emanuel Steward był kimś więcej niż wybitnym amerykańskim trenerem. Zmarł w czwartek, miał 68 lat

Publikacja: 28.10.2012 21:46

Steward za dwa tygodnie miał stać w narożniku Władymira Kliczki

Steward za dwa tygodnie miał stać w narożniku Władymira Kliczki

Foto: PAP/EPA

Zawsze uśmiechnięty i przyjazny ludziom. Mówił jak absolwent renomowanej uczelni, choć z wykształcenia był elektrykiem.

W 1999 roku spotkałem go po raz pierwszy na zgrupowaniu w górach Poconos w Pensylwanii, gdzie przygotowywał Lennoksa Lewisa do rewanżowej walki z Evanderem Holyfieldem. Nie zgodził się wtedy na sfilmowanie sparingu Lewisa, ale pozwolił na długą rozmowę.

Za dwa tygodnie,10 listopada w Hamburgu miał stać w narożniku Władymira Kliczki podczas jego walki z Mariuszem Wachem, ale ciężka choroba była silniejsza. Przyczyną zgonu wybitnego trenera i komentatora telewizji HBO był prawdopodobnie nowotwór jelita grubego. Walczył z nim w jednym ze szpitali pod Chicago.

– Kochał żyć i kochał dawać. Jako trener był niezwykłym strategiem. Jeśli chciałeś wygrywać, musiałeś mieć go w swoim narożniku. Jeśli nie, to choć prosić go o radę – powiedział po śmierci Stewarda znany sędzia i jego przyjaciel Frank Garza. Emanuel był Mr. Boxing w Detroit. Był kimś takim jak Gordie Howe dla kibiców hokeja w tym mieście.

Słowa Garzy potwierdza Piotr Pożyczka, były pięściarz i trener, który w słynnym Kronk Gym wylał sporo potu. – Emanuela poznałem w 1984 roku. Był przyjacielem pięściarzy, wiedział o nich wszystko, odwiedzał w domach, wyciągał pomocną dłoń, jeśli zachodziła taka potrzeba. Mnie też dużo pomógł.

W Kronku sparował też najsłynniejszy polski kickbokser, a później zawodowy pięściarz Marek Piotrowski. – Marek nie bał się nikogo, na treningach walczył z każdym, z Michaelem Moorerem, mistrzem wagi ciężkiej też – wspomina Pożyczka, który ze Stewardem rozmawiał jeszcze kilka dni przed śmiercią.

Nikt nie dochował się tylu mistrzów świata co Steward. Z 41 czempionów najsłynniejsi to: Oscar De La Hoya, Evander Holyfield (pracował z nim tylko przed jego drugą walką z Riddickiem Bowe), Julio Cesar Chavez, Thomas Hearns, Michael Moorer czy ostatnio młodszy z braci Kliczko.

Ale pierwszym, który sięgnął po tytuł, był Hilmer Kenty. 2 marca 1980 roku Kenty znokautował Ernesto Espanię i został mistrzem wagi lekkiej.

Na szczyty zawodowego boksu Stewarda wyniósł jednak Thomas Hearns. Jego walki z Rayem Sugarem Leonardem, Roberto Duranem czy niesamowita, choć przegrana wojna z Marvinem Haglerem przyniosły mu sławę i wielkie pieniądze.
Wtedy już o Stewardzie, o jego pracy w Kronk Gym pisali i mówili wszyscy, porównując go z legendami trenerskiego fachu Eddiem Futchem i Angelo Dundee'em. Dziś Hearns, pierwszy mistrz w pięciu kategoriach wagowych, twierdzi, że gdyby nie Steward, nigdy by tego nie osiągnął. – Wyciągnął ze mnie wszystko co najlepsze. Tylko on to potrafił, był prawdziwym guru motywacji. Był kimś więcej niż trenerem, był nauczycielem.

Urodzony 7 lipca 1944 roku w Bottle Creek w zachodniej Wirginii Emanuel Steward zaczął treningi bokserskie, mając 8 lat, gdy dostał na święta rękawice Jacka Dempseya. Trzy lata później rodzice się rozwiedli i Manny wraz z matką i dwiema siostrami przeniósł się do Detroit. Sztukę walki na pięści doskonalił w Brewster Recreation Center, tym samym, gdzie wcześniej trenowali Joe Louis i Ray Sugar Robinson. Był niezłym amatorem, mistrzem USA z 1963 roku w wadze koguciej, z 97 walk przegrał tylko trzy, ale na igrzyska do Tokio (1964) nie pojechał, bo musiał finansowo wspomóc rodzinę i zatrudnił się na etacie elektryka, pracując dla Detroit Edison.

Wrócił do boksu w dużej mierze za sprawą przyrodniego brata Jamesa, który przyjechał do niego z zachodniej Wirginii i wygrał lokalny turniej o Złote Rękawice. Emanuel został jego trenerem w Kronk Gym, i tak to się zaczęło. Z rekreacyjnego ośrodka utrzymywanego z miejskiego budżetu, jakich było w Detroit kilkanaście, zrobił kuźnię mistrzów. Drakońskie warunki, w jakich wykuwali formę przyszli czempioni, przeszły do legendy, tak samo jak nazwiska tych, którzy rozsławiali Kronk i Detroit. O Stewardzie mówiono nie bez racji, że jest „Ojcem chrzestnym” boksu w tym mieście, ambasadorem sportu i Detroit. A on kolekcjonował nie tylko tytuły mistrzowskie, które zdobywali jego podopieczni, ale też rolls-royce'y czy lincolny. Miał dużo pieniędzy, lubił się pokazać. Miał też prywatny gym z basenem w najlepszej dzielnicy, zajęcia prowadził tam tylko w soboty.

W narożniku potrafił być brutalny. Podczas walki Lewisa z Tysonem motywował Lennoksa słowami, których nie używa się na salonach. I dopiął swego. Lewis znokautował „Bestię”. – Każdy z moich zawodników był inny, szedł swoją drogą. Dla każdego szukałem optymalnej techniki, zgodnej z jego możliwościami, typem budowy i koordynacją – mówił Steward w jednym z wywiadów. I to był klucz do jego sukcesów.

Tego starego, słynnego Kronku już dawno nie ma. Zamknięto go w 2006 roku Ten nowy, w innej części Detroit, należący do Stewarda, w którym ostatnio trenowali pod okiem Pożyczki dwaj polscy pięściarze, Paweł Głażewski i Andrzej Sołdra, zamknęła siostra Diana Steward-Jones zaraz po śmierci Emanuela, by jak twierdzi, zabezpieczyć pamiątki.

Zawsze uśmiechnięty i przyjazny ludziom. Mówił jak absolwent renomowanej uczelni, choć z wykształcenia był elektrykiem.

W 1999 roku spotkałem go po raz pierwszy na zgrupowaniu w górach Poconos w Pensylwanii, gdzie przygotowywał Lennoksa Lewisa do rewanżowej walki z Evanderem Holyfieldem. Nie zgodził się wtedy na sfilmowanie sparingu Lewisa, ale pozwolił na długą rozmowę.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie