W Kronku sparował też najsłynniejszy polski kickbokser, a później zawodowy pięściarz Marek Piotrowski. – Marek nie bał się nikogo, na treningach walczył z każdym, z Michaelem Moorerem, mistrzem wagi ciężkiej też – wspomina Pożyczka, który ze Stewardem rozmawiał jeszcze kilka dni przed śmiercią.
Nikt nie dochował się tylu mistrzów świata co Steward. Z 41 czempionów najsłynniejsi to: Oscar De La Hoya, Evander Holyfield (pracował z nim tylko przed jego drugą walką z Riddickiem Bowe), Julio Cesar Chavez, Thomas Hearns, Michael Moorer czy ostatnio młodszy z braci Kliczko.
Ale pierwszym, który sięgnął po tytuł, był Hilmer Kenty. 2 marca 1980 roku Kenty znokautował Ernesto Espanię i został mistrzem wagi lekkiej.
Na szczyty zawodowego boksu Stewarda wyniósł jednak Thomas Hearns. Jego walki z Rayem Sugarem Leonardem, Roberto Duranem czy niesamowita, choć przegrana wojna z Marvinem Haglerem przyniosły mu sławę i wielkie pieniądze.
Wtedy już o Stewardzie, o jego pracy w Kronk Gym pisali i mówili wszyscy, porównując go z legendami trenerskiego fachu Eddiem Futchem i Angelo Dundee'em. Dziś Hearns, pierwszy mistrz w pięciu kategoriach wagowych, twierdzi, że gdyby nie Steward, nigdy by tego nie osiągnął. – Wyciągnął ze mnie wszystko co najlepsze. Tylko on to potrafił, był prawdziwym guru motywacji. Był kimś więcej niż trenerem, był nauczycielem.
Urodzony 7 lipca 1944 roku w Bottle Creek w zachodniej Wirginii Emanuel Steward zaczął treningi bokserskie, mając 8 lat, gdy dostał na święta rękawice Jacka Dempseya. Trzy lata później rodzice się rozwiedli i Manny wraz z matką i dwiema siostrami przeniósł się do Detroit. Sztukę walki na pięści doskonalił w Brewster Recreation Center, tym samym, gdzie wcześniej trenowali Joe Louis i Ray Sugar Robinson. Był niezłym amatorem, mistrzem USA z 1963 roku w wadze koguciej, z 97 walk przegrał tylko trzy, ale na igrzyska do Tokio (1964) nie pojechał, bo musiał finansowo wspomóc rodzinę i zatrudnił się na etacie elektryka, pracując dla Detroit Edison.
Wrócił do boksu w dużej mierze za sprawą przyrodniego brata Jamesa, który przyjechał do niego z zachodniej Wirginii i wygrał lokalny turniej o Złote Rękawice. Emanuel został jego trenerem w Kronk Gym, i tak to się zaczęło. Z rekreacyjnego ośrodka utrzymywanego z miejskiego budżetu, jakich było w Detroit kilkanaście, zrobił kuźnię mistrzów. Drakońskie warunki, w jakich wykuwali formę przyszli czempioni, przeszły do legendy, tak samo jak nazwiska tych, którzy rozsławiali Kronk i Detroit. O Stewardzie mówiono nie bez racji, że jest „Ojcem chrzestnym” boksu w tym mieście, ambasadorem sportu i Detroit. A on kolekcjonował nie tylko tytuły mistrzowskie, które zdobywali jego podopieczni, ale też rolls-royce'y czy lincolny. Miał dużo pieniędzy, lubił się pokazać. Miał też prywatny gym z basenem w najlepszej dzielnicy, zajęcia prowadził tam tylko w soboty.