Pytań o wojnę nie unikną, chociaż proszą, żeby ich nie zadawać. Wojna jest na co dzień, a krykiet to święto. - Niektórzy dziennikarze, zwłaszcza ci niezbyt zorientowani, których nie znamy, ciągle nas o to pytają. A ja im odpowiadam, że Afganistan wygląda tak od trzydziestu lat. Nie rozmawiamy, ani nawet nie myślimy o tym zbyt dużo - mówił kiedyś reprezentant kraju Basheer Stanekzai, podczas krótkiej wizyty w Londynie.
Reprezentacja Afganistanu jechała właśnie na mecze do Ameryki Południowej, do Gujany i na St Lucię i po drodze zatrzymała się na 24 godziny w stolicy krykieta. Zawodnicy nie zwiedzali jednak stadionów (choćby słynnego Lord's Cricket Ground), a przynajmniej nie tylko. Poszli do Pizza Hut, a wcześniej przejechali się kolejką z lotniska Gatwick. Dla Stanekzaia była to pierwsza taka przejażdżka w życiu.
Wojnę czuć w tej drużynie na każdym kroku, zresztą krykiet w Afganistanie od zawsze był z nią związany. Pierwszy mecz, w Kabulu w 1839 roku, rozegrali podczas interwencji brytyjscy żołnierze. Kto wie, jaką potęgą byłby dziś w tym sporcie Afganistan, gdyby Brytyjczykom udało się go podbić jak sąsiedni Pakistan. Kiedy się wycofali, przez ponad sto lat nikt w krykieta nie grał.
Wrócił do Afganistanu dopiero w latach 90. dwudziestego wieku, jakże by inaczej - przy okazji wojny. W krykieta zaczęli grać uchodźcy w pakistańskich obozach i przynieśli sport z powrotem do kraju. Potem jeszcze tylko musieli przeczekać okres rządów talibów, którzy zakazali wszystkich sportów, i w 2001 roku zostali przyjęci do Międzynarodowej Rady Krykieta (ICC).
W tym sporcie podział jest jasny. Królują Anglicy, razem z Indiami, Pakistanem i Australią. Silne są też inne kraje, w których władali Brytyjczycy, zwłaszcza te z Azji (choćby Sri Lanka) i Afryki (Zimbabwe, RPA). Reszta próbuje dołączyć do elity, a jednym ze znaków tego, że się dołącza do grona najlepszych, jest prawo czasowego rozgrywania Jednodniowych Spotkań Międzynarodowych (One Day International).