Ta historia zaczęła się 3 lipca 1997 roku w Woroneżu, 350 km na południe od Moskwy. Do miejscowego sierocińca przyjechała z miasta Shreveport w stanie Luizjana pani Julie Williams, która po pokonaniu góry formalności miała odebrać dziecko do adopcji. Przebyła 5700 kilometrów, by wziąć na ręce dwuletnią Jelenkę Proszawajewą.
Jak wspomina pani Williams – przyjechała i zobaczyła w sali kilkanaście smutnych dzieciaków. Mała Jelena wyróżniała się tym, że jako jedyna miała na sobie ubranie – wyblakłą fioletową sukienkę z bawełny oraz białe buciki z tekturowymi podeszwami.
Podniosła ją i poczuła, jakby trzymała lalkę. – Kiedy pierwszy raz miałam ją w rękach, wydawała mi się tak lekka, jakby nie miała kości – mówiła wstrząśnięta pani Julie. Jelena ważyła 10 kg, nosiła ubranka w rozmiarze na roczne dziecko. Włosy obcięte niemal do skóry, bo to w sierocińcach standard walki z wszawicą.
Dziewczyna miała szkorbut z powodu braku witaminy C. Pierwszy spacer pokazał również, że nie bardzo potrafiła chodzić. Przeszkadzały skrzywione palce zawinięte jeden nad drugim. No i nie mówiła.
Amerykańska matka nazwała ją Kaitlyn, Kaitlyn Williams. Pierwsze słowo w swym dwuletnim życiu powiedziała po angielsku. Dwa tygodnie po przylocie do Luizjany. Bawiła się z panią Julie w puszczanie baniek mydlanych, w pewnej chwili powtórzyła: „bubble, bubble... ".