Krzysztof Wyrzykowski jest najwłaściwszą osobą, której można je zadać. Jako jedyny z nas osobiście znał Lance’a Armstronga i pracował w największej sportowej gazecie świata, paryskiej „L’Equipe”, która Tour de France traktowała zawsze jak perłę w koronie. Na pytanie o wstyd Wyrzykowski odpowiada: „40 lat siedzę w kolarstwie i ci, którym ufałem, sprawili, że wyszedłem na głupka”.
Drogi Krzysztofie, znamy się tak długo i przegadaliśmy tyle godzin, że ośmielę się napisać: jak szczerość to szczerość, nie brnijmy dalej w tę hipokryzję. To nieprawda, że przez te wszystkie lata sportowego dziennikarstwa wierzyliśmy w dopingową czystość sportowców. Widzieliśmy za dużo i poznaliśmy niektórych asów sportu tak blisko, że od dawna wiedzieliśmy, jak się sprawy mają, tylko o tym nie pisaliśmy.
Dlaczego? Bo za komuny można było za pisanie prawdy o polskim dopingu wylecieć z roboty, a potem to, co ludzie mówili nam prywatnie, było nie do powtórzenia w gazecie, i chyba najważniejsze: bo za bardzo lubiliśmy sport i sportowców. Byłeś na igrzyskach w Montrealu w roku 1976. Tam za prymitywne sterydy dyskwalifikowano polską dyskobolkę, potem odebrano złoty medal polskiemu ciężarowcowi, a propagandy o kapitalistycznym spisku przecież nikt nie traktował serio.
Dziś o dopingu pisać jest o wiele łatwiej niż przed laty i trzeba z tego korzystać
Jedno z najbardziej strasznych i śmiesznych dopingowych wspomnień mojego życia to „barszczyk Morawieckiego”. Podczas zimowych igrzysk w Calgary w roku 1988 polscy hokeiści ku zaskoczeniu wszystkich grali znakomicie, zremisowali ze Szwecją, a potem Jarosława Morawieckiego złapano na dopingu. To było tylko smutne, śmiesznie zrobiło się dopiero wówczas, gdy nasz starszy kolega, świętej już pamięci Jacek Żemantowski, zaczął przekonywać w telewizji, że zakazana substancja mogła dostać się do organizmu hokeisty podczas spotkania z kanadyjską Polonią, bo tam nie było kontroli, co kto je. Pytałem potem Jacka, czy mu nie wstyd za te brednie. Odpowiedział, że trochę tak, ale zapewniał, że nie wykonywał żadnego polecenia władz, tylko starał się bronić sportowca, tak jak potrafił, gdyż był w szoku i nie chciał, by ten hokejowy sen o potędze okazał się koszmarem. Moje pragnienie było podobne, ale barszczyk po latach, gdy już poznaliśmy prawdę, okazał się tym, czym był od początku – piramidalną głupotą.