Gdy w zeszłym sezonie światek Formuły 1 huczał od pogłosek o możliwym przejściu Sebastiana Vettela z Red Bulla do Ferrari, prezes włoskiej firmy Luca di Montezemolo rozwiewał je jednym stwierdzeniem. – W jednym kurniku nie ma miejsca dla dwóch kogutów – powtarzał człowiek, który w Scuderii pociąga za wszystkie sznurki. Teraz okazuje się, że od sezonu 2014 we włoskiej ekipie będą jeździć dwaj kierowcy z mistrzowskimi tytułami na koncie.
Teoretycznie Alonso ma w Ferrari tak samo mocną pozycję jak Vettel w Red Bullu, ale jego nowy zespołowy partner z pewnością nie da sobie w kaszę dmuchać. Małomówny Fin ma w Formule 1 tylko jeden cel: jak najszybszą jazdę i osiąganie jak najlepszych wyników. Uśmiechy, poklepywanie się po plecach i przepuszczanie zespołowego kolegi nie leżą w jego naturze. Wiele powiedziałby nam rzut oka w jego kontrakt, ale trudno sobie wyobrazić, by człowiek, który dla Scuderii wywalczył w 2007 roku ostatni jak dotąd tytuł mistrza świata kierowców, raczej nie zgodził się na to, by mieć w umowie zawarty status kierowcy numer dwa. Równie dobrze mógłby zostać w Lotusie, bo nawet przy założeniu, że Ferrari zbuduje mistrzowski samochód, nie zdobyłby tytułu – zespół wymagałby od niego pomocy Alonso i nie pozwalałby mu jeździć na własny rachunek.
Ściągnięcie Raikkonena to jednak sygnał, że Scuderia faktycznie jest ekipą, w której dobro zespołu jest ważniejsze od interesów nawet największej gwiazdy kierownicy. Alonso miał dać Włochom zwycięstwa i mistrzowskie tytuły, a tymczasem od przyjścia do Maranello w 2010 roku w najlepszym wypadku bywał w klasyfikacji drugi – za Vettelem, który rządzi i dzieli od kilku lat. Pikanterii całej sytuacji dodaje fakt, że po sezonie 2009 Ferrari przedwcześnie rozwiązało umowę z Raikkonenem i zapłaciło mu kilkadziesiąt milionów euro (z zastrzeżeniem, że ma nie startować w innej ekipie) po to, żeby zrobić miejsce dla Alonso. Tak mocnego duetu nie ma żaden inny zespół w stawce i intencje Ferrari są tu jasne: w pierwszym sezonie nowych przepisów technicznych chcą zaatakować i zakończyć dominację Red Bulla przynajmniej w bardziej prestiżowej dla zespołów klasyfikacji konstruktorów. Vettel będzie jeździł z mało doświadczonym Danielem Ricciardo, a Scuderii udało się właśnie wyeliminować słabe ogniwo w postaci Massy, jeżdżącego na wyraźnie niższym poziomie niż Alonso.
Ten medal ma jednak dwie strony. Zatrudnienie dwóch kierowców z absolutnej, wąskiej czołówki Formuły 1 – wybitnych indywidualności o nieposkromionych ambicjach i żądzach odnoszenia sukcesów – zawsze wiąże się z ogromnym ryzykiem. Do zarządzania takim duetem potrzebna jest twarda ręka, o czym w przeszłości boleśnie przekonywali się szefowie różnych zespołów. W sezonie 2007 w McLarenie koty darli debiutant Lewis Hamilton i opromieniony dwoma świeżo zdobytymi mistrzowskimi tytułami Alonso. Hiszpan po zaledwie roku rozwiązał przedwcześnie kontrakt. Zdaniem obecnego szefa McLarena Martina Whitmarsha, który w przeszłości pracował zarówno z Hiszpanem, jak i z Raikkonenem, taki duet w jednym zespole jest czymś „nie do pomyślenia" – o harmonii między obiema stronami garażu można zapomnieć.
Poprzednio Ferrari zatrudniało dwóch mistrzów świata w... 1953 roku, w ledwie czwartym sezonie rozgrywania mistrzostw świata. Wtedy zresztą nie było wielkiego wyboru, bo wystawiająca kilka samochodów Scuderia była jedyną liczącą się siłą w stawce. W bardziej współczesnych czasach polityka tej ekipy była przeważnie jasno określona: kierowca numer jeden i wierny giermek, pracujący na sukces lidera. Tak było z Michaelem Schumacherem, przy którym drugie skrzypce grał najpierw Eddie Irvine, potem Rubens Barrichello. Teraz szefostwo włoskiej ekipy może z jednej strony liczyć na większe zdobycze punktowe w klasyfikacji konstruktorów, ale z drugiej musi uważnie zarządzać nastrojami w garażu. Raikkonen, zimnokrwisty Fin, któremu często jest „wszystko jedno", ma twardą psychikę. Alonso niby też jest twardy, ale w 2007 roku pokazał, że może nie wytrzymać presji. Ma co prawda umowę do końca sezonu 2016, ale potencjalne spory wewnątrz ekipy mogą nieco przyspieszyć rozstanie. W padoku nie brakuje już prognoz, że to Hiszpan pęknie jako pierwszy i być może sezon 2014 będzie jedynym, w którym Scuderia będzie miała tak imponujący skład.