Czy na wyniki miały wpływ wyczerpujące rozgrywki w najsilniejszych ligach? Czy warunki klimatyczne w Brazylii faworyzowały reprezentacje z Ameryki Łacińskiej? Czy hiszpańska tiki taka miała swój pogrzeb na boiskach Salvadoru, Rio de Janeiro i Kurytyby, czy jeszcze odrodzi się w zmodyfikowanej formie?
W Madrycie, Rzymie, Londynie, a być może wkrótce i w Lizbonie zadawać sobie będą podobne pytania i udzielać częściowych odpowiedzi. W przypadku Hiszpanii system i styl, które przez sześć lat przynosiły sukcesy, stały się anachroniczne. Kiedy nie powiodło się na boisku, w zespole, który wydawał się zgraną rodziną, doszło do awantur, o jakich wcześniej nikt by nie pomyślał.
Smutna była konstatacja Vicente del Bosque, że piłkarze myśleli bardziej o sobie niż o drużynie. Nigdy wcześniej trener, który był dla nich ojcem, nie pozwoliłby sobie na taką uwagę. W ciągu kilkunastu dni runął więc najpierw sportowy wizerunek Hiszpanii, a teraz i kulturowy. Tak mistrzowie nie powinni się żegnać.
Włosi wspaniale zaczęli, od zwycięstwa nad Anglią, a potem było tylko gorzej. Jednak w ich przypadku nie można mówić o blamażu. Przegrali w sportowej walce. Trzeba docenić klasę Urugwaju, który w przeciwieństwie do Włochów zaczął źle, a skończył imponująco. Tyle że cieniem na tym sukcesie kładzie się zachowanie Luisa Suareza. Jak oceniać sportowca, który jest genialnym napastnikiem, ale prostym chamem, gryzącym swoich przeciwników. Robił to, grając w Ajaksie, potem w Liverpoolu i teraz w reprezentacji Urugwaju. Mam nadzieję, że był szczepiony. Ale leczyć się powinien.
Anglia to najlepsza liga i wyjątkowe zacofanie taktyczne i techniczne. Ostatni raz pchnęła futbol do przodu, kiedy na przełomie lat 20. i 30. menedżer Arsenalu Herbert Chapman wymyślił system zwany WM. Później już niczego nie wniosła.