Z jednej strony jest ładna tradycja i kawał historii szlachetnego sportu, z drugiej problemy, z którymi szachy borykają się od lat – intrygi, podjazdy, liczne bojkoty, konflikty na tle politycznym, finansowym i organizacyjnym, walka o wpływy i władzę.
Rozgrywki o tytuł najlepszej drużyny świata zaczęły się w 1927 roku. Teraz w olimpiadzie w Tromsø weźmie udział cały szachowy świat, 180 ekip męskich i kobiecych, 2000 uczestniczek i uczestników (od 1972 roku nie było takiej wspólnej olimpiady). Polska klasyfikowana jest na 15. miejscu, kapitanem jest arcymistrz Bartosz Soćko.
Norwegia dopłaciła
To jedyna okazja, by w jednym miejscu rywalizował norweski mistrz świata Magnus Carlsen (w ojczyźnie wielka gwiazda, jeden z najbardziej rozpoznawalnych sportowców) i gracze z Papui-Nowej Gwinei albo Trynidadu i Tobago. Jednak zawody w Tromsø to nie jest szachowe święto. Norwegowie mieli kłopoty od razu – zabrakło im pieniędzy i musieli prosić państwo o dopłatę.
Gdy ją dostali, wzięli się do organizacji na poważnie, nie dopuścili zgłoszeń dziesięciu ekip po terminie, w tym broniącej tytułu kobiecej reprezentacji Rosji. Rosja się spóźniła, bo właśnie finalizowała głośny transfer ukraińskiej arcymistrzyni Kateryny Łahno (numer 7 na świecie). Ukraina nie chciała oddać najlepszej szachistki kraju, ale wobec nacisków Międzynarodowej Federacji Szachowej (FIDE) musiała się zgodzić – za 20 000 euro odstępnego.
Norwegowie usłyszeli od wszechwładnego prezydenta FIDE Kirsana Ilumżynowa, że nie mają wiele go gadania, mają wykonywać polecenia i dopuścić do gry wszystkich, których wskaże władza. Groźba była oczywista – olimpiada zostanie odwołana, jeśli organizatorzy się postawią. Nie postawili się, wielka gra się rozpoczęła.