To, co lubią niektórzy kibice i dziennikarze, piłkarzy i trenerów cieszy mniej albo wcale. I odwrotnie. Trenerom się często podoba to, od czego widzów bolą zęby.
W meczu Legia – Śląsk (4:3) bramki były bardziej efektem błędów obrońców obu drużyn niż zasługą strzelców. Wrocławianie, którzy przejęli kontrolę w środku boiska, dwa gole stracili po rzutach rożnych, a kolejne dwa po kontratakach. Oddali znacznie więcej strzałów niż Legia, ale trudno powiedzieć, że przegrali niezasłużenie. Legia wykorzystała prawie wszystkie swoje szanse, a Śląsk zmarnował nawet dwie stuprocentowe okazje.
Tym razem Legia zagrała w najsilniejszym składzie, ci sami piłkarze wystąpią zapewne w pierwszym meczu Ligi Europejskiej. W czwartek na Łazienkowskiej Legia zmierzy się z Lokeren. Jeśli będzie grać tak nonszalancko, jak w sobotę, a wcześniej z Podbeskidziem, opinie o szczęśliwym losowaniu mogą szybko okazać się nieaktualne. W Legii tylko Miroslav Radović zawsze gra na bardzo dobrym poziomie, nie przeżywa wahań formy. Ten problem mają natomiast najzdolniejsi – Michał Żyro i Michał Kucharczyk. Dossy Juniora nie powinno się oceniać wyłącznie na podstawie goli zdobywanych po rzutach rożnych, trzeba też zwrócić uwagę na to, jak broni własnej bramki. A z tym nie jest najlepiej.
Środek pomocy Legii to jakaś skamielina. Tomasz Jodłowiec biega jednym tempem, jakby borykał się z problemami ortopedycznymi, a Ivica Vrdoljak nie jest reżyserem gry i nie ma cech kapitana. Na polską ligę to wystarcza, ale nie zawsze.
Jak powinien grać pomocnik, pokazał Sebastian Mila. Strzelił bardzo ładną bramkę, a jego podania – dokładne i w tempo – zawsze stwarzały zagrożenie. O tym, że nikt tak jak on nie dośrodkowuje w Polsce z rzutów wolnych i rożnych, dobrze wiadomo.