Stefan Szczepłek: Mila zawodowiec

Kiedy dziennikarz rozmawiający z Tomaszem Brzyskim wyraził opinię, że mecz Legia – Śląsk był najlepszy w tym sezonie, obrońca Legii myślał, że to żart.

Publikacja: 14.09.2014 22:11

Stefan Szczepłek

Stefan Szczepłek

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala

To, co lubią niektórzy kibice i dziennikarze, piłkarzy i trenerów cieszy mniej albo wcale. I odwrotnie. Trenerom się często podoba to, od czego widzów bolą zęby.

W meczu Legia – Śląsk (4:3) bramki były bardziej efektem błędów obrońców obu drużyn niż zasługą strzelców. Wrocławianie, którzy przejęli kontrolę w środku boiska, dwa gole stracili po rzutach rożnych, a kolejne dwa po kontratakach. Oddali znacznie więcej strzałów niż Legia, ale trudno powiedzieć, że przegrali niezasłużenie. Legia wykorzystała prawie wszystkie swoje szanse, a Śląsk zmarnował nawet dwie stuprocentowe okazje.

Tym razem Legia zagrała w najsilniejszym składzie, ci sami piłkarze wystąpią zapewne w pierwszym meczu Ligi Europejskiej. W czwartek na Łazienkowskiej Legia zmierzy się z Lokeren. Jeśli będzie grać tak nonszalancko, jak w sobotę, a wcześniej z Podbeskidziem, opinie o szczęśliwym losowaniu mogą szybko okazać się nieaktualne. W Legii tylko Miroslav Radović zawsze gra na bardzo dobrym poziomie, nie przeżywa wahań formy. Ten problem mają natomiast najzdolniejsi – Michał Żyro i Michał Kucharczyk. Dossy Juniora nie powinno się oceniać wyłącznie na podstawie goli zdobywanych po rzutach rożnych, trzeba też zwrócić uwagę na to, jak broni własnej bramki. A z tym nie jest najlepiej.

Środek pomocy Legii to jakaś skamielina. Tomasz Jodłowiec biega jednym tempem, jakby borykał się z problemami ortopedycznymi, a Ivica Vrdoljak nie jest reżyserem gry i nie ma cech kapitana. Na polską ligę to wystarcza, ale nie zawsze.

Jak powinien grać pomocnik, pokazał Sebastian Mila. Strzelił bardzo ładną bramkę, a jego podania – dokładne i w tempo – zawsze stwarzały zagrożenie. O tym, że nikt tak jak on nie dośrodkowuje w Polsce z rzutów wolnych i rożnych, dobrze wiadomo.

Mila ma 32 lata. Kiedy przed 11 laty w barwach Groclinu strzelił w Manchesterze bramkę z wolnego Davidowi Seamanowi, wydawało się, że to początek wielkiej kariery mistrza Europy juniorów. Nie udało się tak, jak on marzył, a my myśleliśmy. Nie wystąpił na mundialu w Niemczech, na który pojechał, nie podbił Austrii ani Norwegii. Wrócił, odrodził się, zdobył ze Śląskiem mistrzostwo Polski. Kiedy jego pozycja zaczęła słabnąć, zatrudnił prywatnego dietetyka. Schudł o dziesięć kilogramów, inaczej się czuje, odzyskał dawny wigor. A umiejętności wciąż ma wyjątkowe. Na tym polega zawodowstwo.

Młodzi przychodzą i przemijają, a Mila trwa. Jego bramkę kibice Legii docenili wielominutowym rykiem, składającym się praktycznie z jednego obelżywego słowa. Gdyby Mila grał w Legii, toby go kochali, a niewiele brakowało, bo jako chłopak nosił „eLkę" na piersi.

To, co lubią niektórzy kibice i dziennikarze, piłkarzy i trenerów cieszy mniej albo wcale. I odwrotnie. Trenerom się często podoba to, od czego widzów bolą zęby.

W meczu Legia – Śląsk (4:3) bramki były bardziej efektem błędów obrońców obu drużyn niż zasługą strzelców. Wrocławianie, którzy przejęli kontrolę w środku boiska, dwa gole stracili po rzutach rożnych, a kolejne dwa po kontratakach. Oddali znacznie więcej strzałów niż Legia, ale trudno powiedzieć, że przegrali niezasłużenie. Legia wykorzystała prawie wszystkie swoje szanse, a Śląsk zmarnował nawet dwie stuprocentowe okazje.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem