Przykro mi na to patrzeć, bo to jeden z moich ulubionych klubów, pięknie kojarzący się z Solidarnością. Ale Solidarność już nie ta i Lechia też. Przejęta przez niemieckiego kapitalistę stała się ofiarą wolnego rynku, na którym pieniądz liczy się bardziej niż kompetencje. Odczuwa to też Zawisza Bydgoszcz pod rządami właściciela, który jest specjalistą w handlu zawodnikami i Lechia też, bo tam najwięcej do powiedzenia mają agenci piłkarzy. Najwięcej na prowizjach przy transferach piłkarzy latem zarobił agent Polak, teraz rządzą Niemiec i pół-Polak pół-Niemiec. A jak Lechia gra, to widać.
Ta trójka decyduje o wszystkim i to się może źle skończyć. Budżet Lechii się nie domyka, w przyszłym roku kończy się umowa na wynajem stadionu.
PGE płaciło za prawo do jego nazwy 7 mln złotych rocznie, ale od nowego sezonu tych pieniędzy nie będzie. Główny sponsor – Lotos – może zrezygnować w każdej chwili, jeśli uzna, że reklama na koszulkach piłkarzy nie pomaga wizerunkowi firmy. W klubie dobrze funkcjonuje tylko akademia piłkarska, której skauci szukają talentów w północno-wschodniej Polsce, a trenerzy szkolą je w 14 ośrodkach. To też dzięki pieniądzom Lotosu, który w podobny sposób przysłużył się poszukiwaniu następców Adama Małysza.
Sytuacja Lechii, w której przez kilka miesięcy nie można było ustalić, kto jest jej właścicielem, pokazuje słabość Ekstraklasy SA i PZPN. Obydwie instytucje nie wykształciły instrumentów służących ochronie klubów. Ich niezależność wynikająca z tego, że są spółkami, nie powinna wiązać się z brakiem kontroli. System licencyjny nakłada na kluby rozmaite obowiązki, ale przykład Polonii Warszawa, którą niesolidny właściciel doprowadził do upadku, przy bierności Ekstraklasy i PZPN pokazuje, że właściciele mogą wszystko.
To jest smutne i niebezpieczne, bo wielu z tych właścicieli powinno trzymać się jak najdalej od piłki, a jeśli już w nią zainwestują, trzeba im uważniej patrzeć na ręce.