Kiedy ktoś starszy nie mógł sobie przypomnieć jego nazwiska, mówił: – Już wiem, „Cicha woda". Piosenka pod tym tytułem stała się jednym z największych przebojów lat 50. Kurtycz nie tylko był jej wykonawcą, ale i współautorem muzyki. Dożył 95 lat, śpiewał mając 90, między innymi w duecie z Maciejem Maleńczukiem. Ostatni mecz tenisowy rozegrał mając lat 87. Pokonał wtedy w dwóch setach młodszego o dwa lata Bohdana Tomaszewskiego.
Tenis i piłka nożna to były jego pasje. No i Lwów oczywiście. Pięć lat temu przyjął mnie w mieszkaniu w bloku na Rakowcu. Najpierw zaśpiewaliśmy razem „Jadę do ciebie tramwajem", ale szybko wysiadłem. Potem zamknął oczy i kreślił ręką trasę jak slalomista przed startem: – Mieszkałem przy ulicy Lenartowicza 14 koło remizy tramwajowej. Na treningi chodziłem zwykle piechotą, jakieś 20 minut do pół godziny. Szedłem Kadecką, na górę, gdzie był korpus kadetów, mijałem boisko Hasmonei, wydawnictwo Ossolineum, gdzie znajdowała się Panorama Racławicka, przechodziłem obok stadionu Ukrainy, aż dotarłem do boisk Pogoni. Prawie naprzeciwko był stadion Czarnych, których nazywaliśmy Powidłakami, bo czarne są powidła.
Kurtycz grał w drużynie juniorów Pogoni, która w roku 1937 zdobyła wicemistrzostwo Polski. W finale na stadionie Legii Pogoń przegrała z Wisłą Kraków 0:1. Grał w butach używanych przez zawodnika pierwszej drużyny i reprezentacji Polski Michała „Myszki" Matyasa. – Kiedy je dostałem, kładłem na poduszce i przez kilka nocy spaliśmy razem – wspominał. Był prawym lub lewym łącznikiem, miał obok siebie Adama Wolanina i Tadeusza Jedynaka. Wolanin jako reprezentant USA zagra na mundialu w Brazylii (1950). Jedynak zostanie w PRL generałem, będzie pomagał Legii. Kolegami Kurtycza z IX Gimnazjum im. Stefana Czarnieckiego byli Kazimierz Górski i znany po wojnie satyryk Marian Załucki.
– Chodziłem przez lata na wszystkie mecze Legii na Łazienkowskiej i reprezentacji, najczęściej z Bodziem Łazuką. Ale przestałem, kiedy na stadionie zaczęli rzucać butelkami. Oglądanie tenisa jest bezpieczniejsze – mówił. Był niezwykle sprawny. Kiedyś na Warszawiance tak się zapatrzył na mecz Venus Williams, że spadł z trybuny i stoczył się kilka metrów w dół. Zrobił się szum, już zamierzano dzwonić po karetkę, ale wtedy ktoś powiedział: – To Zbyszek Kurtycz, on jest niezniszczalny. Przeszedł cały front z armią Andersa. I faktycznie, 87-latek wstał, otrzepał się i znów zajął swoje miejsce na trybunie.