Oni tam, w Poznaniu, pewnie też nie wiedzą, co się dzieje, mimo że sztab szkoleniowy Lecha składa się z doświadczonych fachowców. Tomasz Rząsa grał w ligach pięciu różnych krajów, z Holandią włącznie. Dariusz Żuraw był przez siedem lat obrońcą Hannoveru. A tytuł mistrza Polski z Lechem to dla Macieja Skorży trzecie takie osiągnięcie. Niewielu było równie skutecznych trenerów w historii ligi.
Po tym sukcesie dziennikarze raczej zgodnie podkreślali, że to już nie jest ten sam Skorża, co dawniej, kiedy jego siłą byli piłkarze Wisły. Też mi się tak wydaje. Teraz wpływ coraz bardziej doświadczonego trenera na zespół jest większy, a sposób, w jaki wyszarpał tytuł Legii na jej boisku, wzbudził szacunek.
Ale minęło kilka tygodni, a drużyna i jej trener znaleźli się na dnie. To ma na nią jeszcze wpływ, czy już nie?
Nie wiem, tym bardziej że mam mniej materiału do analizy niż Skorża, Rząsa i Żuraw. Może wpływ na kryzys miały transfery. W Lechu nie ma napastników. Denis Thomalla musi się jeszcze dużo uczyć, a Marcin Robak już raczej wiele się nie nauczy. Jeśli mistrz Polski sądził, że wzmocni się 32-letnim napastnikiem, który do tej pory niczym szczególnym się nie wyróżnił, to chyba były to rachuby błędne. Ironia losu polega na tym, że Robak strzelił w tym sezonie dwie bramki, a kiedy go nie ma, Lech staje przed problemem. Taka liga.
W jakimś stopniu Lecha rozbiły kontuzje zawodników. Zapewne młodzi, zdolni i podziwiani: Karol Linetty, Dawid Kownacki, Dariusz Formella, Tomasz Kędziora są jeszcze na tyle rozchwiani emocjonalnie, że nie potrafią utrzymać równej, wysokiej formy. Może za dużo od piłkarzy Lecha wymagamy, bo większość z nich, z tymi najbardziej chwalonymi włącznie (Paulus Arajuuri, Gergo Lovrencsics, Łukasz Trałka), to nie są potencjalni kandydaci do gry w czołowych klubach Europy. I kiedy to wszystko weźmie się pod uwagę, musi paść pytanie o rolę trenera.