W świadomości chyba nie tylko kibiców jednym z pierwszych skojarzeń, jakie przychodzą do głowy w związku z NRD, jest państwowo zorganizowany doping. Po zjednoczeniu Niemiec powstało wiele artykułów i filmów dokumentalnych pokazujących skalę tego przestępstwa, poznaliśmy świadectwa ludzi, którym złamano życie, wielu z nich to medaliści największych imprez.
NRD została potępiona, wydawało się, że już żadne państwo nie pójdzie tą samą drogą, ale władze Chin przed igrzyskami w Pekinie oraz Rosji przed igrzyskami w Soczi pokazały, że w pogoni za prestiżem zdobywanym dzięki sportowi gotowe są oszukiwać na skalę niemal taką samą, jak czyniła to NRD.
Trochę zbyt łatwo też zapomina się o historycznym kontekście, w jakim enerdowskie nadużycia były możliwe. Działo się to w latach 70. i 80. XX wieku, gdy ówczesny szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Juan Antonio Samaranch oraz boss Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej Primo Nebiolo tworzyli sport, jaki znamy dziś – wypasiony także na enerdowskim oral - turinabolu i napędzany pieniędzmi jeszcze dekadę wcześniej niewyobrażalnymi.
Pierwsze lekkoatletyczne mistrzostwa świata w roku 1983 to była sterydowa wolnoamerykanka, w imieniu ruchu olimpijskiego w tych czasach kontrolą dopingu zajmowali się ci sami profesorowie, którzy czuwali, by ich podopieczni nigdy nie wpadli.
W tej sytuacji NRD miała zarówno poczucie bezkarności, jak i alibi. To nie jej władze stworzyły warunki, w których sportowcy mogli bez ryzyka wpadki brać doping i wygrywać. One tylko wykorzystały czas, gdy olimpijski sport nie był już zabawą dżentelmenów, tylko dochodowym biznesem. Odpowiednio podany w powszechnie dostępnej telewizji, mógł też stać się elementem narodowego prestiżu. Olimpizm w klasycznej postaci był już zresztą stracony znacznie wcześniej, gdy MKOl uznał, że państwowi zawodowcy z krajów „pokoju i socjalizmu" mogą rywalizować o medale z amatorami z Zachodu, a stało się to w latach 50.