Podczas konferencji prasowej Mazza przyznał, że problem reprezentacji San Marino polega na tym, że mecz trwa 90, a nie np. 60 minut.
Większość piłkarzy przyjechała z wakacji, a sezon rozpoczyna się dopiero w piątek, więc musiał powołania wysłać na nosa i dopiero po badaniach i treningach może się zorientować, kto jest w stanie biegać przez półtorej godziny. Odpowiedź na to zasadnicze pytanie dał dopiero poranny środowy trening. – W tej chwili nasz mecz z Polską porównałbym do wyprawy nieprzygotowanych na podbój K2, i to bez butli z tlenem – mówił Mazza.
Natomiast nie robił tajemnicy z zakładanej taktyki. By uniknąć katastrofy, przed bramkarzem Aldo Simoncinim wystawił aż pięciu obrońców, przed nimi trzech defensywnych pomocników, a straszyć w przodzie mieli Manuel Marani oraz napastnik z krwi i kości, jedyny zawodowiec Andy Selva (32 lata, Sassuolo – włoska serie B).
Ale niestety, Selva jest kontuzjowany i gdy przyjechał w sobotę do San Marino, nie był w stanie chodzić po schodach. Szczęściem masażysta postawił go na nogi. Piłkarz powiedział, że nie wyobraża sobie, by go mogło zabraknąć w meczu z Polską, choć nie był pewien, czy wytrzyma trudy całego spotkania.
Trener Mazza, który na co dzień uczy wf. i trenuje sanmarińską drużynę Verruchio, mówi, że z pracy z reprezentacją czerpie ogromną satysfakcję, bo spotyka dzięki niej najlepszych trenerów i piłkarzy świata. Jak motywuje drużynę? – Los się do nas uśmiechnął. Gramy z najlepszymi. Będą nas oglądać miliony. Musimy dać z siebie wszystko i więcej!