W styczniu wygrali trzy z czterech meczów: z Getafe (3:1), z Athletikiem w Bilbao (2:1) i z Betisem (3:0). Wcześniej pokonali też na wyjeździe Malagę (2:1) i Valencię (1:0). Gdyby nie tracili punktów ze słabszymi, po 21 kolejkach byliby już pewnie w pierwszej trójce. A tak są na szóstym miejscu, ale tylko punkt za czwartą Malagą. Ligę Mistrzów mają na wyciągnięcie ręki.
O takich jak oni mówi się kluby jo-jo: za słabi na pierwszą ligę, za mocni na drugą. Dzielący historię między awanse i spadki. Dla drużyny z Vallecas, robotniczej dzielnicy Madrytu położonej około pięć kilometrów od Santiago Bernabeu, to dopiero 14. sezon w Primera Division. W klubie, którego budżet wynosi kilkanaście milionów euro, czyli mniej więcej tyle co w Realu zarabia Cristiano Ronaldo, nie raz brakowało na pensje.
W lutym 2011 roku Rayo trafiło pod zarząd komisaryczny. Ale piłkarze z boiska nie zeszli, z szacunku dla kibiców, ludzi pracy, wywalczyli awans. A w kolejnym sezonie obronili się przed spadkiem w ostatniej kolejce. Pomogły bramki Michu, dziś gwiazdy Swansea wycenianej przez trenera Michaela Laudrupa na 30 mln funtów.
Michu sprzedano za jedyne dwa miliony, latem odeszło jeszcze 12 innych zawodników i trener. – Taki nasz los. Co roku tracimy swoje talenty, a nowym piłkarzom nie możemy wiele zaoferować – ubolewa dyrektor sportowy Felipe Minambres. Brazylijczyk Leo Baptistao, który trafił do klubu jako 15-latek z drużyny futsalu, po zakończeniu sezonu dołączy do Diego Costy w Atletico. Najlepszego strzelca, 31-letniego Pitiego, pewnie też nie uda się zatrzymać.
Ale Rayo nie przestaje zadziwiać. Warto patrzeć, jak będzie sobie radzić w dalszej części sezonu i mu kibicować. W europejskich pucharach grało dotychczas tylko raz: w sezonie 2000/2001 dotarło do ćwierćfinału Pucharu UEFA. W niedzielę zmierzy się na wyjeździe z Sevillą. Za tydzień derby z Atletico, a za dwa z Realem na Santiago Bernabeu.