Podobno nie latały krzesła, ale atmosfera była gęsta od mocnych słów. Najpierw były zarzuty o brak ambicji, chęci walki i zaangażowania, później pomysły, jak temu zaradzić. Jedni mówili, że trzeba grać, jak Irlandia – kosić i podawać do kogoś z Borussii Dortmund, bo to nasze gwiazdy i jedyni piłkarze, którzy mogą coś zmienić. Inni, że trzeba grać, jak Ukraina – od początku do końca zdawać sobie sprawę z własnych słabości i po prostu stawiać na ambicję. Porównań do Hiszpanii i Brazylii nie było.

Ferment był podobno twórczy, ale po meczu z San Marino trudno powiedzieć, czy nocne rozmowy przyniosły jakiś skutek. Zapytałem Łukasza Piszczka, czy rozjeżdżają się do domów jako drużyna, czy jako jedenastu piłkarzy reprezentacji Polski. Chwilę pomilczał, a później stwierdził, że drużyna dopiero się tworzy. Przyznał też, że za dwa miesiące z Mołdawią gola nie strzeli, bo ze zdrowiem już nie wygra i raczej nie przyjedzie na zgrupowanie. Nie wiadomo, czy zagra także Jakub Błaszczykowski, którego kontuzja z rozgrzewki wydaje się poważna.

Atmosfera wokół reprezentacji jest gęsta. Kibice o Ukrainie długo nie zapomną. Kiedy wychodzili we wtorek ze Stadionu Narodowego najczęściej rozpamiętywali zmarnowaną sytuację przez San Marino, dodając: „Szkoda".

Dwa miesiące czekania na mecz z Mołdawią będą trudne. Wszyscy już liczą, ile Fornalik zarobił jako selekcjoner i porównują zaangażowanie Roberta Lewandowskiego w mecze Borussii i reprezentacji Polski.

Jeśli ta kadra awansuje na mundial, to rzeczywiście będzie cud.