Mrozy puściły, liga ożyła. Jeśli to nie wiosna, to może chociaż przesilenie. Lech po pół roku wygrał mecz na własnym stadionie i pokazał Legii, że koniec z żartami. Legia odpowiedziała pokazem siły w drugiej połowie meczu z Zagłębiem. Górnik już chyba na dobre odpadł od grupy pościgowej przegrywając we Wrocławiu, ale po świetnym meczu. W Kielcach znalazł się wreszcie mocny na bramkarza Bełchatowa Emilijusa Zubasa: GKS stracił pierwszą bramkę wiosną, i szanse na uratowanie ligi – zapewne też. Choć Pogoń Szczecin i Ruch Chorzów, na razie bezpieczne, same proszą się o karę.
Dla Legii to mógł być najważniejszy moment w wyścigu do tytułu. Zaczynała mecz z Zagłębiem mając tylko punkt przewagi nad Lechem i wydawało się w pierwszych minutach, że tego ciężaru nie jest w stanie zrzucić z pleców. Jan Urban ze zdegustowaną miną szukał w swojej drużynie jakichś znaków życia, od straty gola Legię uratował Duszan Kuciak, broniąc strzał Roberta Jeża. Ale Legia do przerwy zdążyła nabrać rozpędu, strzeliła gola: dośrodkował Jakub Wawrzyniak, Miroslav Radović głową pokonał Michała Gliwę, jednak to ciągle nie było to, na co czekał Urban.
W przerwie zmienił nietykalnego dotąd Danijela Ljuboję – strzelił w pierwszej połowie w słupek, podobnie jak Radović – na Wladimera Dwaliszwilego. I zaczął się szturm.
Trener Pavel Hapal był po meczu wściekły na swoich piłkarzy, że przestali walczyć. Zagłębie ani nie atakowało, ani się nie broniło, ale też nie na wiele mu Legia pozwoliła. Dwaliszwili tuż po wejściu na boisko strzelił w poprzeczkę, a potem po mądrym podaniu Radovicia z rzutu wolnego zdobył gola na 2:0.
Lista Fabiana
Radović to oczywisty bohater, ale warto pamiętać o Marku Saganowskim, bo rozgrywał w ataku jak warszawski Mirko Vucinić, tylko bez zmanierowanych min i ściągania spodenek. Nawet i bez mistrzostwa dla Legii jego powrót po problemach z sercem to jedna z opowieści sezonu.