Ten scenariusz napisał już kiedyś Manchester United w finale Ligi Mistrzów w 1999 roku. Przegrywał 0:1 z Bayernem Monachium, nie stracił wiary, wygrał 2:1, strzelając dwa gole w doliczonym czasie gry. Wczoraj buty Manchesteru przymierzyła Borussia, właśnie napisała swoją legendę, którą będzie się wspominać latami. W 91. minucie przegrywała 1:2 z Malagą, ale w kilkadziesiąt sekund strzeliła dwa gole, które dały jej awans do półfinału Ligi Mistrzów.
Kiedy Felipe Santana wepchnął piłkę do siatki z odległości pół metra i zerknął na sędziego, czy ten przymknął oko na delikatnego spalonego, rozpoczął się festiwal radości. Festiwal z przekroczeniem przepisów, bo na boisku pojawili się nie tylko wszyscy rezerwowi, ale nawet oficjele w garniturach. Trybuny nie były już pełne. Wiadomo – Niemcy grają do końca, ale przecież nawet Niemcy mają prawo zwątpić. Przez całe spotkanie marnowali doskonałe okazje albo na drodze stawał im Willy Caballero, dlaczego więc miałoby się udać strzelić dwa gole po 90. minucie?
Juergen Klopp przed meczem robił wielką zasłonę dymną. Pytał, kto był na tyle odważny, by twierdzić, że Malagę uda się wyeliminować ot tak, z marszu. Prosił, by odczepić się od jego zawodników, zwłaszcza od Mario Goetzego, który podobno zawiódł w pierwszym meczu, a jego zdaniem zagrał bardzo dobre spotkanie.
Klopp trochę zaklinał rzeczywistość. Na pewno wiedział, że sześć dni wcześniej w Maladze można było wywalczyć więcej niż bezbramkowy remis. I na pewno trochę się Malagi wystraszył. Zanim Borussia straciła wczoraj pierwszego gola po strzale Joaquina nie grała tego, co lubi najbardziej. Sprawdzała raczej, jak smakuje wyrafinowany futbol, kiedy okazję na gola wypracowuje się długimi minutami. Borussia tak grać nie potrafi, nie dorosła, młodość atakuje z pasją.
Koniec Malagi
Jeszcze przed przerwą wyrównał Robert Lewandowski. w Bundeslidze trafia w dziesięciu kolejnych spotkaniach, w Lidze Mistrzów w tym sezonie po raz szósty. Dokończył akcję z właściwą sobie gracją po podaniu Marco Reusa. Borussia wracała do gry. Do tej pory na własnym stadionie wygrała przecież z Realem Madryt, Manchesterem City czy Szachtarem Donieck. To była ich twierdza, której nie mieli ochoty poddać także wczoraj.