Właśnie dokonał się piłkarski rozbiór Europy. Połowa znalazła się w zaborze hiszpańskim, połowa w niemieckim. Przedstawiciele lig z tych dwóch krajów poznają swoich rywali w półfinałach Ligi Mistrzów po piątkowym losowaniu w Nyonie. Żeby znaleźć się w najlepszej czwórce, Borussia potrzebowała cudu, Barcelona awansowała po dwóch remisach. Real Madryt i Bayern Monachium przeszły dalej bez trudu i właśnie te drużyny uchodzą teraz za faworytów do wygrania finału w Londynie.
Bayern zapewnił sobie mistrzostwo kraju najszybciej w Europie, teraz gra o europejskie szlify. W meczach z Juventusem, który nie tylko jest aktualnym mistrzem Włoch, ale i prowadzi z bezpieczną przewagą w obecnym sezonie Serie A, pokazał swoje prawdziwe oblicze. W pierwszym spotkaniu piłkarze Antonio Conte nie mieli nic do powiedzenia, a Gianluigi Buffon określał to spotkanie jako najgorsze, w jakim wystąpił w Lidze Mistrzów.
Poprawka w rewanżu nie została zaliczona i student musi poprawiać rok. W Turynie także rządził Bayern, chociaż już nie tak zdecydowanie jak u siebie. Niemcy wyszli na prowadzenie w 64 minucie, po tym, jak Buffon odbił piłkę wprost pod nogi Mario Mandżukicia. Claudio Pizarro dopełnił formalności tuż przed końcem spotkania.
Juventus, który zapowiadał atak od pierwszych minut, w całym meczu miał dwie dobre okazje do zdobycia gola, obie po rzutach wolnych wykonywanych przez Andreę Pirlo. Jak na Bayern to jednak trochę za mało.
Niemieckie media podkreślają, jak bardzo awans drużyny z Monachium różni się od zwycięstwa Borussii nad Malagą. Tu nie było nerwów, cudów i nieoczekiwanych zmian akcji. W Turynie od początku do końca grał Bayern, a Juventus tańczył w rytm tej muzyki.