Rok temu wznosili Puchar Mistrzów w Monachium, w środę w Amsterdamie znowu na ich szyjach zawisły złote medale – tym razem za wygranie Ligi Europejskiej. Przyjechali trochę ze spuszczonymi głowami, bo nie przywykli do triumfów nie potrafią cieszyć się trzecim miejscem w Premiership, ale dla Chelsea ten wieczór był jednak wyjątkowy.
Piłkarze Chelsea o Benfice mówili z szacunkiem. W ubiegłym sezonie w ćwierćfinale Ligi Mistrzów wygrali z nią co prawda oba mecze, ale mieli wtedy dużo szczęścia. Teraz bali się agresji przeciwników. I nie chodzi o brutalność, ale o furię z jaką przeprowadzali kolejne ataki w poprzednich meczach. Benfica dotarła do finału przebojem, pokonując silnych przeciwników, takich jak Newcastle, Bordeaux czy Fenerbahce, w każdym spotkaniu grając bez kompleksów i z przekonaniem, że uda się wygrać.
Tak samo było w Amsterdamie. Benfica czeka na wygranie europejskiego pucharu już 51 lat, mało kto zalicza ją do naprawdę wielki firm kontynentu. Liga Europejska miała przypomnieć, że to klub, który nie tylko potrafi wypromować i drogo sprzedać takich zawodników, jak Angel Di Maria, David Luiz czy Fabio Coentrao, ale sam także potrafi odnosić sukcesy. Dzień przed meczem kapitan drużyny Luisao zapewniał, że wszyscy piłkarze zapomnieli już o ligowej porażce z Porto, która praktycznie zadecydowała o tym, że to rywale zdobędą mistrzostwo Portugalii. Rzeczywiście, Benfica wyszła na boisko i pokazała mentalność zwycięzców. Zawodnicy Jorge Jesusa wsadzili rywali na karuzelę i mocno nią zakręcili. W pierwszej połowie strzelali na bramkę osiem razy, ale niezbyt groźnie, bo o ile wypracowanie dogodnych okazji nie było problemem, to zakończenie ich golem – już tak.
Chelsea grała jak większość meczów w tym sezonie Ligi Europejskiej. Trafiła tu trochę za karę, jako pierwszy zdobywca Pucharu Mistrzów, który w następnym sezonie nie potrafił nawet wyjść z grupy. Grała ze Spartą Praga, Steauą Bukareszt, Rubinem Kazań i FC Basel, za każdym razem starając się wygrać najmniejszym nakładem sił. W finale już się tak nie dało. Z dwójki kontuzjowanych zawodników dużo bardziej niż Johna Terry'ego brakowało Edena Hazarda. W środku boiska powstała dziura, Benfica czuła się tam bardzo pewnie.
To jednak Cheslea wyszła na prowadzenie. Kwadrans po przerwie Petr Cech rzucił piłkę do Juana Maty ten tylko delikatnie ją trącił, a później po długim rajdzie Fernando Torres strzelił swoją szóstą bramkę w tych rozgrywkach. Chelsea wykorzystała doświadczenie w spotkaniach o wielką stawkę, a Torres znowu pokazał, że potrafi grać w finałach. Nie minęło jednak dziesięć minut, a był już remis. Cesar Azpilicueta dotknął piłkę ręką w polu karnym, a Oscar Cardozo nie pomylił się strzelając z jedenastu metrów.