Na cztery kolejki przed końcem rozgrywek Legia ma nad Lechem dwa punkty przewagi. Jesienią w Poznaniu wygrała 3:1. Nim się gospodarze zorientowali, Jakub Kosecki i Jakub Wawrzyniak strzelili dwie bramki w pierwszym kwadransie, co zadziałało na Lecha jak nokautujący cios.
Kiedy gospodarzom jeszcze dwoiło się w oczach, stracili trzecią bramkę, zdobytą przez Miroslava Radovicia. Po przerwie Legia trzymała przeciwnika na dystans i tylko Bartoszowi Ślusarskiemu udało się uratować resztki honoru Lecha. Na stadion przyszło 40 632 widzów.
Z tamtego meczu została w obu klubach większość zawodników. W Lechu nie zobaczymy bramkarza Jasmina Buricia, który w spotkaniu z Jagiellonią złamał palec. Ale Krzysztof Kotorowski nie jest słabszy. W Legii nie zagra Danijel Ljuboja, którego klub przesunął do drużyny Młodej Ekstraklasy za to, że do rana świętował zwycięstwo nad Śląskiem w finale Pucharu Polski.
W ten sposób Legia straciła zawodnika, który miał szansę zostać królem strzelców, ale – jak twierdzą nawet niektórzy piłkarze – uzdrowiła atmosferę w szatni. Dowodem na to był mecz z Jagiellonią w Białymstoku, wygrany 3:0. Legioniści walczyli w nim nadzwyczaj ambitnie i nie dali przeciwnikom szans. Ale Jagiellonia ma nieco słabszych zawodników niż Lech, a w dodatku nie miała trenera.
Honor Warszawy i Poznania leży w nogach piłkarzy – można usłyszeć w obu miastach, co samo w sobie jest grubą przesadą, tym bardziej że poznaniaków i warszawiaków w obydwu drużynach jak na lekarstwo. Chodzi bardziej o kibicowskie zaszłości, indywidualne ambicje, porównanie modeli pozyskiwania zawodników do pierwszej drużyny, szkolenie młodzieży itp.