Oczekiwanej manity kibice na Camp Nou nie zobaczyli, bo ani Leo Messi nie zagrał tak genialnie jak w rewanżu z Manchesterem City, ani Real nie okazał się tak słabym przeciwnikiem, jak wskazywały na to ostatnie tygodnie.

– Remisu nie biorę w ciemno. Stać nas na zwycięstwo. Nie zapominajcie, że ci piłkarze zdobyli La Decimę. Takie mecze wygrywa się głową – zapowiadał Carlo Ancelotti. I do momentu straty drugiego gola Królewscy starali się udowodnić, że wiara trenera oparta jest na mocnych fundamentach. Mózgiem był wracający do formy Luka Modrić, Cristiano Ronaldo świetnie współpracował z Karimem Benzemą, po pięknym podaniu Francuza piętą doprowadził do wyrównania (na początku spotkania trafił w poprzeczkę).

Real poczuł, że może wrócić do domu z punktami. Gareth Bale jeszcze przed przerwą trafił nawet do bramki, ale bardzo dobrze prowadzący ten mecz sędziowie zauważyli, że na spalonym w tej akcji był Ronaldo.

Barcelonie zwycięstwo dał bohater zbiorowy. Pierwszego gola strzelił Jeremy Mathieu po dośrodkowaniu Messiego z rzutu wolnego, drugiego Luis Suarez przyjmując znakomicie piłkę po długim podaniu Daniego Alvesa i wygrywając pojedynek biegowy z Pepe i Sergio Ramosem. Refleksem w bramce popisywał się Claudio Bravo (uderzenie Ronaldo pod poprzeczkę czy rykoszet po strzale Benzemy), a Javier Mascherano swoją walecznością i zadziornością doprowadzał rywali do furii. To od jego spięcia z Ronaldo zaczął się kilkuminutowy festiwal brzydkich fauli, w którym uczestniczył nawet Andres Iniesta (powalił na ziemię Ramosa).

– Zabrakło nam chłodnej głowy. Graliśmy dobrze przez godzinę, a Barcelona do samego końca. Znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, ale nie możemy się poddawać – przyznał Ancelotti. Cztery punkty przewagi to spora zaliczka przed ostatnią prostą sezonu, ale powiedzieć, że Barcelona jest już mistrzem, nie wypada. Choćby z szacunku dla przeciwników.