Trener Wisły Robert Maaskant mówił przed odlotem do Bułgarii, że nie martwiłby się wynikiem 1:1. To co ma teraz powiedzieć?
2:1 to świetna zaliczka przed rewanżem w Krakowie. Strata takiej przewagi wydaje się niemożliwa. Żeby wbić w Krakowie co najmniej dwie bramki i nie stracić ani jednej, Liteks będzie musiał grać ofensywnie. Przed Wisłą otworzy się więc szansa na kontrę. Mistrzowie Polski będą mogli spokojnie wyjść na boisko i czekać. Czas będzie pracował dla nich.
W Łoweczu gospodarze zaatakowali od pierwszych minut i to oni byli bliżsi zdobycia prowadzenia. Obrońcy Wisły nie dawali sobie rady z szybkimi przeciwnikami. Maaskant najwyżej w bułgarskiej drużynie oceniał pomocnika Nebojszę Jelenkovicia i Swetosława Todorowa, a okazało się, że jeszcze lepszy od nich jest rozgrywający Christo Janew. To od niego rozpoczynało się wiele akcji, on wykonywał rzuty rożne (a mieli ich Bułgarzy bardzo dużo) i wolne. I właśnie z wolnego w 10. minucie trafił w poprzeczkę.
Przez prawie 20 minut gra przypominała piłkę ręczną. Piłkę przerzucano pod bramki, w środku boiska niewiele się działo. Tam i z powrotem, bardzo szybko, jakby nikt nie chciał zwolnić tego szaleńczego tempa. Lepsi technicznie Bułgarzy lepiej się w tym czuli.
I właśnie w takim trudnym momencie prowadzenie zdobyła Wisła. Argentyńczyk Gervasio Nunez strzelił pod poprzeczkę, bramkarz Vinicius wybił piłkę na róg, gospodarze pogubili się przy rozpoczęciu akcji. Piłkę przejął Radosław Sobolewski i podał na środek pola karnego. Bułgarzy myśleli, że sędzia odgwiżdże spalonego, ale nie było powodu. Michael Lamey wyciągnął nogę i z powietrza skierował piłkę do bramki.