Po meczu Skorża mówił o dużym niedosycie, ale trudno się z nim zgodzić. Legia przegrała tylko jedną bramką, bo rywale byli nieskuteczni. Piłkarzom z Warszawy bramce Przemysława Tytonia udało się zagrozić góra trzy razy i to dopiero po przerwie.
Zachowawczą taktykę trudno wytłumaczyć. O PSV wiadomo było, że tak jak jest mocne w ataku, tak kuleje w obronie. Legia rozpoczęła jednak mecz z trzema defensywnymi pomocnikami: Ivicą Vrdoljakiem, Arielem Borysiukiem i Januszem Golem. Przerwa między tą formacją a wysłanym z życzeniami miłego dnia do przodu Danijelem Ljuboją była za duża.
Holendrzy grali bez kompleksów, co kilka minut Duszan Kuciak sprawdzany był strzałami z dystansu. Najgroźniejszy był Dries Mertens i właśnie on w 21. minucie strzelił jedynego gola meczu. Kuciak wyszedł za daleko z bramki, szykując się do interwencji w sytuacji jeden na jednego, a kiedy niebezpieczeństwo zażegnali obrońcy, piłka trafiła pod nogi Mertensa, a ten strzelił bez zastanowienia.
Po przerwie na boisku pojawił się Radović i gra przeniosła się z połowy Legii na środek boiska. Najgroźniejszy strzał dopiero w ostatniej minucie meczu oddał Jakub Wawrzyniak. Na PSV to było za mało. Skorża, wprowadzając do gry Jakuba Koseckiego i Michała Żyrę, pokazywał tylko, że został oszukany przez zarząd, który obiecał mu kilka wartościowych transferów więcej.
– Musimy pogodzić się z porażką, przyznaję, że PSV było lepsze. Liczyłem, że pokażemy to samo, co w meczu ze Spartakiem Moskwa. Mieliśmy dla rywala za dużo respektu, a gdy po przerwie byliśmy odważniejsi, do wyrównania zabrakło nam umiejętności – oceniał Skorża.