O tym, że Roberto Mancini straci posadę, słychać było od kilku dni, choć on sam konsekwentnie temu zaprzeczał.
– Nie rozumiem, dlaczego klub nie przerywa tych spekulacji. Jeśli okaże się, że to nieprawda, wyjdziecie na idiotów, że piszecie takie rzeczy. Ale jeśli zostanę zwolniony, to ja wyjdę na idiotę, że nic o tym nie wiedziałem – przyznawał Włoch w rozmowach z angielskimi dziennikarzami.
Nie odchodzi dlatego, że przegrał w sobotę finał Pucharu Anglii z Wigan, kończąc sezon z pustymi rękami. Jego los został przesądzony już wcześniej. Odchodzi, bo znów nie potrafił podbić z drużyną Ligi Mistrzów. A może jeszcze bardziej przez konflikt z władzami klubu, którym od kilku miesięcy przy każdej okazji wypominał, że odpuścili walkę o Robina van Persiego, o którego on tak bardzo zabiegał.
Mancini do spełniania zachcianek był przyzwyczajony. Zawsze dostawał wszystko, o co prosił. Latem 2010, pół roku po przyjściu do Manchesteru, wydał na transfery ponad 100 mln funtów. Z zakupów wrócił m.in. z Mario Balotellim, Davidem Silvą i Yayą Toure.
Wystarczyło na awans do LM i pierwsze od 35 lat trofeum – Puchar Anglii. I oczywiście na miłość kibiców, która przerodziła się w uwielbienie, gdy City wygrali na Old Trafford 6:1, a w maju 2012 roku w ostatniej kolejce zepchnęli z tronu Manchester United i zdobyli tytuł po 44 latach.