Korespondencja z Kiszyniowa
Jeżeli nie potrafilibyśmy wygrać z taką drużyną jak Mołdawia, to znaczy, że nie zasługujemy na mundial – mówił przed meczem Artur Boruc. Nie potrafimy, nie zasługujemy. Nie strzelamy goli, z niemal każdym je tracimy, brakuje Polakom sił, by atakować do końca meczu. Remis w Kiszyniowie praktycznie przekreśla szanse tej drużyny na awans do mistrzostw świata w 2014 roku. Wierzyć w cuda i matematykę będą już tylko skrajni optymiści.
To nie był jednak ostatni mecz Waldemara Fornalika jako selekcjonera. Trener obruszył się po meczu na pytanie o dymisję, a Zbigniew Boniek zapowiedział, że mimo kolejnej straty punktów Fornalik zostaje do końca eliminacji. Pytanie, czy zaufanie Bońka jest tak duże, że prezes PZPN pozwoli właśnie temu trenerowi budować drużynę na mistrzostwa Europy w 2016 roku. Jeśli nie, to szkoda czasu.
Początek w Kiszyniowie był świetny. Polacy pokazali, że o ambicji i agresji potrafią nie tylko pięknie mówić. Widzieliśmy reprezentację tak szybką, jak jeszcze w żadnym spotkaniu tych eliminacji, atakującą z rozmachem. Przez pierwsze pół godziny gry Artur Boruc był tylko obserwatorem. Sytuacji pod bramką Stanislawa Namasko było tyle, że Polacy mogli do przerwy prowadzić kilkoma bramkami. Nawet piłkarze z Borussii grali w kadrze jak w klubie.
W siódmej minucie Robert Lewandowski podał do rozpędzonego Jakuba Błaszczykowskiego i było 1:0. Kolejne bramki wydawały się tylko kwestią czasu. Fornalik patrzył jednak zza linii bocznej, jak Maciej Rybus nie wykorzystuje sytuacji sam na sam, a w innej sytuacji spóźnia się z podaniem do Błaszczykowskiego. Jak Polacy trafiali w poprzeczkę, w słupek, w obrońcę, jak broni Namasko.