Wspomniany mecz na amsterdamskiej Arenie dał Realowi siódmy z dziewięciu tytułów najlepszej drużyny Europy. Królewscy zwyciężyli 1:0, Juventus przegrał drugi finał z rzędu (rok wcześniej z Borussią Dortmund).
Antonio Conte na boisko wszedł 10 minut po golu Predraga Mijatovicia, zmienił Didiera Deschampsa. Żaden z nich nie myślał chyba wtedy jeszcze, że poprowadzi kiedyś Juventus. Deschamps, obecny selekcjoner Francji, wyciągnął go z Serie B po karnej degradacji za korupcję. Conte od 2011 roku zdobył już dwa mistrzostwa Włoch i dwa superpuchary. Europy jeszcze nie podbił i jeśli jego piłkarze będą grać tak jak dotychczas, w tym sezonie też mu to nie grozi.
Po sierpniowym losowaniu wydawało się oczywiste, że Real i Juventus podzielą między siebie łup w grupie B, a Galatasaray i FC Kopenhaga będą walczyć o trzecie miejsce. Real przypuszczenia potwierdził, strzelił rywalom dziesięć bramek, stracił tylko jedną.
Juventus się męczył, zremisował i w Kopenhadze, i w Turynie z Galatasaray. Jeżeli nie zdobędzie punktów w dwumeczu z Realem (rewanż za dwa tygodnie), bardzo prawdopodobne, że pożegna się z LM już po fazie grupowej. Na pewno nie może pozwolić sobie na takie zaćmienie jak w ostatnim spotkaniu Serie A. Prowadził 2:0 z Fiorentiną, ale w kwadrans stracił cztery gole. – Nie potrafię tego wyłumaczyć, to koszmar. Przegraliśmy mecz, w którym dominowaliśmy przez 70 minut – mówił Conte.
Dla trenera Realu Carlo Ancelottiego, który w przeszłości też prowadził Juventus (1999–2001), nadchodzą dni prawdy. W sobotę czekają go na Camp Nou pierwsze Gran Derbi. – Co się zmieniło po moim przyjściu do Realu? Chyba tylko moje włosy – żartował przed meczem z Juventusem.