Gdzie się nie pojawi, wywołuje mnóstwo emocji. Kibice i dziennikarze bardziej niż na jego mecze czekają na kolejne wybryki. Mario Balotelli przez kilka lat solidnie pracował na opinię, najdelikatniej rzecz ujmując, ekscentryka.
Jednak nie przeszkadzało mu to w byciu dobrym piłkarzem. Talentu nikt mu nie odmawiał. Pojawiały się nawet głosy, że może być zawodnikiem lepszym niż Cristiano Ronaldo czy Leo Messi, musi tylko zapanować nad swoją głową.
Wygląda na to, że Włoch usłyszał te rady i wziął je sobie do serca. Ostatnio coraz mniej słychać o ekscesach z jego udziałem. Stał się spokojny, chętnie trenuje, nie obraża się na trenera. Drobne wybryki oczywiście się zdarzają, ale nie są tak spektakularne i częste jak dawniej. Jednak gry i skuteczności piłkarza to nie poprawiło. Można wręcz odnieść wrażenie, że spokojniejszy Balotelli to Samson pozbawiony włosów.
Na początku tego sezonu napastnik został kupiony przez FC Liverpool za 16 milionów funtów. Wiązano z nim ogromne nadzieje. Miał zapełnić lukę po Luisie Suarezie, który odszedł do Barcelony. Nadzieje te nie były całkiem złudne. Ostatnie półtora roku Balotelli grał w Milanie, dla którego w 43 meczach strzelił 26 bramek. Taki rezultat robi wrażenie. Menadżer The Reds Brendan Rodgers był przekonany, że Włoch powtórzy swój wyczyn grając dla klubu z Anfield Road.
Ale oczekiwania dosyć boleśnie minęły się z rzeczywistością. Mario Balotelli od sierpnia strzelił dla nowej drużyny tylko jedną bramkę (w wygranym 2:1 meczu Ligi Mistrzów z Łudogorcem Razgrad). Na trafienie w Premier League wciąż czeka. W sobotę miał okazję zmienić ten stan rzeczy. Liverpool podejmował Hull City. Po przeciętnym meczu zremisował 0:0, a Balotelli zmarnował kilka dobrych sytuacji do strzelenia gola.