Polka w grze o tytuł pokonała rywalkę, dla której już sam występ w finale był życiowym sukcesem. Trener Renzo Furlan przed meczem zapowiedział, że chce widzieć swoją podopieczną grającą odważnie, może wręcz brawurowo, skoro nie ma niczego do stracenia. To sprawiło, że w pierwszych gemach Paolini nawiązała ze Świątek walkę, jakby - mimo zapowiedzi - zadziałał element zaskoczenia.
Włoszka atakowała odważnie i broniła nieustępliwie, a Polka popełniała błędy. To przyniosło nawet przełamanie, ale Paolini nieoczekiwanym prowadzeniem 2:1 dała swoim kibicom tylko krótkie chwile radości. Świątek szybko podniosła poziom gry i więcej gemów w pierwszej partii już nie oddała.
Pierwszy set trwał 34 minuty, drugi — tyle samo. Świątek ustabilizowała grę i nie dała Paolini nawet odrobiny nadziei. To była dominacja. Kibice, którzy wypełnili 15-tysięczne trybuny kortu Philippe-Chatrier, zobaczyli jeden z najbardziej jednostronnych finałów turnieju Wielkiego Szlema od lat.
Roland Garros. Iga Świątek w ekskluzywnym klubie
Świątek podczas tego Roland Garros tylko raz była na linach, gdy w meczu z Naomi Osaką broniła piłki meczowej. To truizm, ale wróciła silniejsza. Może po prostu uszły z niej negatywne emocje, które wypuściła wentylem bezpieczeństwa, wypłakując wszystko, co złe, po meczu w szatni.