Grali w Londynie prawie trzy tygodnie. W 12 partiach szachów klasycznych żaden nie potrafił pokazać przewagi. Tuzin remisów (taki historyczny impas zdarzył się po raz pierwszy w 132-letniej historii meczów o mistrzostwo świata) wymusił dogrywkę, w której Carlsen bardzo efektownie przypieczętował zwycięstwo – jak ktoś policzył, w sumie po 773 posunięciach i 51 godzinach wysiłku i nerwów nad szachownicą.
Plan dogrywki zakładał najpierw cztery partie szachów szybkich (25 minut na partię plus 10 sekund po każdym posunięciu). Wystarczyły tylko trzy – grając dwa razy białymi i raz czarnymi – wszystkie wygrał norweski arymistrz, po 55., 28. i 51. posunięciu. Nie były potrzebne kolejne partie blitza ani końcowy „Armageddon", czyli decydująca rozgrywka superbłyskawiczna. Końcowy wynik – 9:6.
– Pierwsza partia dogrywki była całkiem wyrównana i ekscytująca, ale zdołałem wpędzić rywala w kłopoty związane z brakiem czasu na namysł. Druga była bardzo złożona, lecz dobrze się w niej czułem, nawet wtedy, gdy wiedziałem, że nie miałem dobrej pozycji. Trzecia chyba była najbardziej nerwowa, ale i w niej nigdy nie poczułem obawy przed porażką – mówił mistrz podczas konferencji prasowej.
Magnus Carlsen pozostał nr 1 światowych szachów, zarobił co najmniej 600 tys. euro (550 tys. z miliona euro premii plus wpływy z biletów, pay-per-view i reklam), wciąż będzie idolem nie tylko szachowej młodzieży, odebrał także gratulacje od pani premier Norwegii Erny Solberg i zachował status niezwyciężonego w dogrywkach wielkich meczów.
Szachy szybkie i błyskawiczne to jego domena, po meczu przyznał, że myślał o dogrywce już od wczesnej fazy rywalizacji i „...był to scenariusz, z którego byłem całkiem zadowolony" – powiedział.