Powiem więcej. O ile porażek z Niemcami i Argentyńczykami można się było spodziewać, o tyle z Koreą – nigdy w życiu. Nawet trener Jerzy Engel dowodził, że zwyciężyć musimy i uzasadniał to naukowo.
Austria nie bierze ostatnio zbyt często udziału w wielkich turniejach, z powodu chronicznej słabości swojej reprezentacji. Ostatni raz takie szczęście spotkało ją przed dziesięcioma laty, na mundialu we Francji, ale szczęście było umiarkowane, bo po porażce i dwóch remisach Austriacy wrócili nad piękny modry Dunaj.
Wychodzi więc na to, że ostatni raz Austria wygrała na wielkiej imprezie w roku 1990. Ofiarą stali się Amerykanie, którzy jeszcze wtedy średnio odróżniali piłkę okrągłą od owalnej. Inaczej mówiąc, Austria od 18 lat czeka na jakieś zwycięstwo, które poprawiłoby jej samopoczucie, i właśnie dziś nadarza się okazja.
Gospodarze turnieju są w sytuacji starego człowieka, który ma nieszczęście pamiętać piękną młodość. Wunderteam trenera Hugona Meisla uchodził w latach 30. za wzór dla całego piłkarskiego świata, Prater był niezdobytą twierdzą, a Matthiasa Sindelara nazywano Mozartem futbolu. Życie tego piłkarza miało zresztą tragiczny epilog.
W styczniu 1939 roku znaleziono go martwego w jego wiedeńskim mieszkaniu razem z włoską przyjaciółką żydowskiego pochodzenia. Oficjalną przyczyną zgonu było zaczadzenie. Ulica wiedziała jednak swoje. Niecały rok po Anschlussie Sindelara zamordowali naziści za odmowę gry w reprezentacji Rzeszy i pomoc austriackim Żydom. Prowadzona przez niego kawiarnia stała się miejscem spotkań austriackich patriotów. W pogrzebie Sindelara wzięło udział wiele tysięcy osób. Będąc w Wiedniu, chciałem pójść na jego grób.