Wszystko wydawało się rozstrzygnięte. Polska część trybun wykrzyczała już „Roger, Roger”, a potem „Leo, Leo”, Artura Boruca zostawiając sobie najwidoczniej na koniec. Prezydent Lech Kaczyński mógł świętować na trybunach w bezpiecznej odległości od Lecha Wałęsy. Policzone było, ile bramek musimy strzelić Chorwatom w ostatnim meczu, by awansować, Austriacy jeszcze atakowali, ale bardziej sercem niż głową. O ile pierwsza połowa była koszmarem przerwanym przez gol Rogera, o tyle w drugiej nic nie zapowiadało nieszczęścia. Aż do pierwszej minuty doliczonego czasu.
Mariusz Lewandowski niepotrzebnie łapał w polu karnym Sebastiana Prödla, ale też gdyby za takie winy zawsze dawano karne, to w tym meczu powinny być co najmniej trzy. Sędzia jednak pokazał, że polski bramkarz ma stanąć naprzeciw strzelającego z 11 metrów Ivicy Vasticia. Wcześniej Boruc ratował nas w każdej sytuacji: rękami, nogami, pośladkami. Tym razem nie miał szans, Vastić strzelił znakomicie.
Gdy sędzia niedługo później skończył mecz, Leo Beenhakker odsunął od niego wszystkich swoich piłkarzy. Nie chciał ryzykować, że ktoś zobaczy kartkę, ale też czuł, że musi sam powiedzieć Howardowi Webbowi, co o nim myśli. Potem zszedł z boiska i gdy mijał Josefa Hickersbergera, podał mu rękę nawet nie patrząc w jego stronę.
Na konferencji prasowej Beenhakker był wściekły, piłkarze mówili o kradzieży w biały dzień i oszustwie. Kibice milczeli albo przeklinali. Z naszej strony to zawsze wygląda inaczej, ale jak mieli się czuć Austriacy, gdyby tego karnego nie było?
Byli w pierwszej połowie trzy razy w sytuacjach sam na sam z Borucem i żadnej nie wykorzystali, a Polacy w pierwszej groźnej akcji strzelili im gola ze spalonego. Euzebiusz Smolarek podał do Marka Saganowskiego, Emanuel Pogatetz spodziewał się, że Polak będzie próbował podawać wzdłuż linii, ale Saganowski obrócił się, obiegł go i podał do Rogera. Jemu zostało jedynie kopnąć do pustej bramki, ale w chwili podania był przed nim tylko jeden obrońca, bramkarz Jürgen Macho leżał za Polakiem. Austriacy nawet nie protestowali, spalony był minimalny, ale był. Nie protestowali również później, gdy na początku drugiej połowy należał im się rzut karny po faulu Pawła Golańskiego.